Wczesna
wiosna to szczególna pora roku. Jej nieodzowną, charakterystyczną
częścią
jest brak stabilności w pogodzie i częste zmiany w ciągu doby.
Pomimo tego, iż była już druga połowa marca i ciepłe dni
zdarzały się coraz częściej, piątkowy poranek straszył
wdzierającym się pod kurtki i przeszywającym do szpiku kości
zimnem. Do tego wiało, a na popołudnie zapowiadali deszcz ze
śniegiem.
Zoya
niespecjalnie się tym przejmowała, przemierzając uliczki rynku na
swoim ukochanym rowerze. Namalowała drobne, śnieżnobiałe
stokrotki wzdłuż całej jego jadowicie różowej ramy. Artystka
miała zwyczaj poruszania się na dwa sposoby. Bliższe dystanse
pokonywała piechotą, do dalszych używała jednośladu.
W
dniu dzisiejszym, jak w każdy piątek, a także wtorek, spacer
zdecydowanie odpadał, gdyż musiała dotrzeć na drugi koniec
miasta. Mieściła się tam Akademia Sztuk Pięknych - jedno z
jej ulubionych miejsc oraz sposób na wzbogacenie domowego budżetu.
Prowadziła na nim zajęcia z ceramiki artystycznej i użytkowej.
Wilczyńska
za nimi przepadała. Stanowiły miłą odskocznię od wiecznego
przesiadywania w pracowni. Spotkania ze studentami stanowiły dla
niej prawdziwą radość i dawały możliwość przebywania z ludźmi,
przynajmniej w teorii, dorosłymi. Gdyby nie one, istniało ryzyko,że
zamknięta w czterech ścianach swojego warsztatu, blondynka
niechybnie zdziczałaby do reszty.
Zaszczytny,
rozdmuchany do granic możliwości tytuł doktora sztuki był jej
fanaberią. Zrobiła go, ponieważ w tamtym czasie nie wyobrażała
sobie bezpowrotnego opuszczenia uczelnianych murów. Postanowiła
przynajmniej od czasu do czasu bywać w nich jako wykładowca. Minęło
już tyle lat, a Zoya Wilczyńska wciąż nie mogła się
przyzwyczaić, gdy któryś ze studentów zwracał się do niej per
“pani doktor”. Na początku swojej akademickiej kariery zabiegała
nawet o to, by magistranci mówili do niej po prostu po imieniu,
jednak wzbudziła tym pomysłem takie oburzenie wśród szlachetnych
profesorów, iż szybko z niego zrezygnowała.
Kobieta
westchnęła ciężko, przyczepiając rower do stojaka pod budynkiem
wydziału. Zapowiadał się bardzo długi dzień złożony z czterech
półtora godzinnych bloków dydaktycznych połączonych z zajęciami
praktycznymi. Do dziewiątej wciąż pozostawało trochę czasu.
Kiedy tylko uporała się z jednośladem, ceramiczka sięgnęła
do kieszeni kurtki i wyciągnęła z niej paczkę papierosów oraz
zapalniczkę z zamiarem zapalenia. Jej głowę wypełniały myśli o
piętnastoletnim synu, który kategorycznie odmówił pójścia do
szkoły. Nie dzisiaj. Kiedykolwiek. Zapytany o dalsze plany na
przyszłość, burknął jedynie spod kołdry, iż zamierza żyć
chwilą i zostać radosnym, bezzębnym kloszardem. Jego słowa mocno
sfrustrowały trzydziestopięcioletatkę, która nie mogła pojąć
dlaczego akurat “bezzębnym”?
Nie
to, że nie przejmowała się losem jedynaka. Raczej znając jego
niespotykane umiejętności melodramatyczne wiedziała, że póki
Kostek ma humor (co z tego, że czarny), nie ma sensu panikować.
Chwila,
gdy zamilknie będzie tą, w której zacznie poważnie się o niego
martwić i wówczas zastanawiać się czy biec po lody na pocieszenie
czy też od razu po egzorcystę.
To,
co nie dawało jej spokoju, to jego ciche, stłumione poduszką
łkanie, rozchodzące się w nocnej ciszy po mieszkaniu. Nastolatek
dużo gadał, często się obrażał i wściekał, ale płacz?
To
ledwo dosłyszalne, rozpaczliwie szlochanie załamywało ją i
sprawiało, iż nie mogła zmrużyć oka. Nawet, gdy jako dziecko
stłukł kolano, bardziej lamentował nad ewentualną blizną niż
lał łzy z powodu bólu.
Nie
wiedziała, jak ma zareagować. Obiecała sobie, że nie
będzie
się wtrącać, jednak dotrzymanie słowa stanowiło niezwykłą
trudność. Kostek był przecież jej oczkiem w głowie, a wszystko
wskazywało na to, że właśnie przechodził bardzo trudny okres. Co
gorsza robił to w samotności i cierpiał. Z drugiej strony
wiedziała, że wyciąganie tego na siłę nic nie da. Chłopak sam
do niej przyjdzie. Musiała tylko uzbroić się w cierpliwość,
która nie należała do jej mocnych stron.
Z
rezygnacją zgasiła niedopałek, wyrzuciła go do kosza i z ciężkim
sercem weszła do budynku.
Ten
dzień, weekend po nim i kolejne trzy doby nowego tygodnia
wlekły
się niemiłosiernie. Pogoda za oknem zniechęcała do czegokolwiek.
Było szaro i deszczowo. Monotonia niemal identycznych dni dobijała
Zoyę. Podobnie jak jej jedynaka , który snuł się po domu z miną
cierpiętnika w rozciągniętym dresie i z pudełkiem ciastek pod
pachą. Do szkoły uparcie nie chodził, spędzając dnie na
bezmyślnym wgapaniu się w telewizor. W czwartkowy poranek, kobieta
nie wytrzymała. Właśnie stała w szlafroku i wybierała strój do
pracy, gdy do jej uszu dobiegły słowa piosenki. Tej samej smętnej
ballady, którą Kostek torturował ją od pięciu dni. Nie wiele
myśląc, blondynka wybiegła z sypialni i z impetem wparowała do
pokoju chłopaka.
-
WSTAWAJ! – wrzasnęła, wyłączając radio i podchodząc do łóżka.
-
Odejdź zła kobieto, która wydałaś mnie ten okrutny świat! -
Zawył nastolatek, nie wyściubiając nawet nosa spod kołdry, pod
którą leżał.
-
Konstanty Junior Wilczyński! - Krzyknęła w odpowiedzi jednym,
energicznym ruchem zrywając okrycie z syna. - Szykuj się do szkoły!
-
Nigdzie nie idę! - Burknął Kostek, odwracając się plecami do
matki.
Idziesz!
- Warknęła, chwytając gumkę od dresów chłopaka i naciągając
ją maksymalnie - puściła.
Piętnastolatek
z piskiem podskoczył na łóżku, następnie na nim usiadł i z
żalem spojrzał na rodzicielkę
-
To jest znęcanie się nad dzieckiem - jęknął płaczliwie.
-
Jeśli za chwilę nie znajdziesz się w łazience i nie zaczniesz
szykować do szkoły, to przysięgam, że urządzę ci przemoc w
rodzinie rodem z podręczników dla opieki społecznej! - Zagroziła.
Kostek
wbił w matkę badawcze spojrzenie, jakby sprawdzał, jak bardzo
poważna jest sytuacja, w której się znalazł.
-
Zaryzykuję - stwierdził, ponownie kładąc się na łóżku.
-
Osz ty pomiocie!
Wtedy
do głowy wpadł jej idealny pomysł. W jednej chwili wybiegła z
pokoju syna, by po kilku sekundach natychmiast do niego wrócić.
Stanęła naprzeciwko nastolatka i ostentacyjnie wyciągnęła przed
siebie telefon.
-
Nie zrobisz tego… - miauknął Kostek z autentyczną paniką w
głosie.
-
Założymy się? - syknęła kobieta, wystukując coś na ekranie
urządzenia i przykładając go do ucha - Halo? Dotka? Kostek
stęsknił się za kuzynami, a skoro siedzi w domu…
-
Nie! - ryknął blondyn i zrywając się z legowiska, wybiegł do
łazienki.
-
Szach mat - szepnęła Zoya pod nosem, chowając komórkę do
kieszeni szlafroka.
Oczywiście
nawet nie wcisnęła zielonej słuchawki. Nie musiała. Wiedziała,
że samo wspomnienie o bliźniakach jej siostry wystarczy. Marysia i
Antoś mieli po trzy lata i byli parą nad wyraz rozwydrzonych i
rozpuszczonych dzieciaków. Znudzone wiecznym siedzeniem w domu,
potrafiły doprowadzić do granic wytrzymałości dosłownie każdego.
Dorota wierzyła w wychowanie bezstresowe, edukację domową,
rodzicielstwo bliskości i wszystkie inne pseudo pedagogiczne bzdury
pozwalające nadopiekuńczym matkom tworzyć ze swoich dzieci
niewychowane bachory. Niewątpliwie każda z tych metod miała swoje
zalety, ale nie od dziś wiadomo, że przesada w żadnej dziedzinie
życia nie jest dobrym pomysłem. Bliźniaki siostry Zoyi były na to
najlepszym przykładem.
Z
uśmiechem zadowolenia na twarzy ceramiczka skierowała swoje kroki z
powrotem do sypialni. Dokończyła wybieranie stroju. Ubrana i
uczesana poszła do kuchni, by wypić poranną kawę. Piętnaście
minut później stanął przed nią Kostek z plecakiem zawieszonym na
ramieniu. Był gotowy do wyjścia.
-
Naprawdę muszę? - Zapytał, kierując na matkę spojrzenie zbitego
szczeniaka.
-
A co? Zamierzasz całe życie uciekać od problemów? - odpowiedziała
spokojnie, upijając łyk napoju z kubka.
-
To jest jakiś pomysł - ożywił się nastolatek. - Zmiana
tożsamości, nowe życie, plany…
-
Przed sobą samym i tak nie zwiejesz - mruknęła kobieta.
Blondyn
popatrzył na nią ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.
-
Idź już, bo się spóźnisz - dodała Zoya po chwili milczenia. - I
pamiętaj, że jeśli nie dotrzesz do szkoły, dowiem się o tym.
-
Nie masz serca - skomentował chłopak, wychodząc z mieszkania.
-
Też cię kocham, syneczku! - Krzyknęła za nim.
Powodzenia
-
pomyślała jeszcze patrząc, jak drzwi wejściowe zamykają się za
jej dzieckiem.
Niedługo
potem była już w “Porcelanowym Wilku”. Skupiając się na pracy
i obsłudze klientów, miała możliwość na chwilę zapomnieć o
problemach Kostka. Było już południe, gdy rozdzwonił się jej
telefon. Artystka spojrzała na ekran, na którym wyświetlił się
nieznany numer. Nie zdziwiło jej to specjalnie, gdyż jej prywatna
komórka pełniła równocześnie rolę służbowej. Podejrzewając
nowe zlecenie, odebrała połączenie.
-
Zoya Wilczyńska - powiedziała przykładając aparat do ucha.
-
Dzień dobry. Moje nazwisko Krzemińska. Czy dodzwoniłam się do
pracowni ceramicznej? - Zapytał żeński głos po drugiej stronie.
-
Tak. Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
-
Dzwonię w sprawie zajęć dla dziecka - wyjaśniła nieznajoma - Czy
jest jeszcze miejsca dla sześciolatki?
-
Przykro mi. Grupa jest już pełna. Zapisy na nowy rok szkolny
ruszają od czerwca – poinformowała rozmówczynię.
-
Och, jaka szkoda! – jęknęła nieznajoma. - I nic nie da się
zrobić? Bardzo panią proszę, córce tak zależy…
Brzmiała
na naprawdę zawiedzioną.
Cóż
jedno dziecko to chyba nie problem -
pomyślała trzydziestopięciolatka.
-
No dobrze - zgodziła się - Proszę przyprowadzić dziewczynkę
dzisiaj na godzinę siedemnastą. Zajęcia trwają do dziewiętnastej
i odbywają się bez udziału rodziców.
-
Dziękuję! Jestem niezwykle wdzięczna! W takim razie do widzenia! -
Zawołała uradowana kobieta i zanim Zoya zdążyła
odpowiedzieć, rozłączyła się.
Takie
sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko. Na stronie internetowej
“Porcelanowego Wilka” znajdowały się wszelkie informacje
dotyczące działalności pracowni. To, że w żadnej z grup
wiekowych nie było już miejsc również było tam napisane. A skoro
nieznajoma miała jej numer telefonu i wiedziała o warsztatach,
musiała skorzystać z witryny.
Chyba
naprawdę było to dla niej ważne - przemknęło
przez głowę ceramiczki, kiedy odkładała komórkę.
O
godzinie siedemnastej środkowa sala pracowni zapełniła się
młodymi adeptami sztuki ceramicznej. Wśród nich pojawiła się
również nowa dziewczynka. Zoya od razu ją rozpoznała.
-
Witaj, Madziu - przywitała się z uśmiechem, który natychmiast
zniknął z jej twarzy, gdy zobaczyła kto stoi za dzieckiem.
-
Cześć, piękna - wyszczerzył się chłopak - Tęskniłaś?
-
A ty, to kto? - zapytała.
Zoya
doskonale pamiętała bezczelnego małolata. Co prawda nie myślała
o nim przez cały miniony tydzień, ale jego widok odświeżył jej
pamięć. Tym razem miała okazję dokładniej mu się przyjrzeć. W
tej chwili wydał jej się jeszcze przystojniejszy niż przy ostatnim
spotkaniu. Miał niesamowicie kształtne, szerokie usta i dość
duży, zaokrąglony nos, który dodawał mu uroku. Jednak to jego
oczy były tym, co sprawiło, że serce blondynki zabiło mocniej.
Intensywnie błękitne, niczym bezchmurne letnie niebo, natychmiast
urzekły ją swoją barwą.
-
Zajęcia prowadzę bez udziału opiekunów - powiedziała stanowczo,
z trudem powracając do rzeczywistości.
-
Nigdzie się nie ruszam - odpowiedział. - Sama mi nawtykałaś za
brak odpowiedzialności.
-
Nie mogę zostawić ukochanej siostrzyczki bez nadzoru - dodał,
uśmiechając się zadziornie.
-
Wyjdź z mojej pracowni! - Warknęła wściekle.
-
Wynieś mnie, jeśli potrafisz, kurczaczku - odpyskował ciemnowłosy,
posyłając jej pobłażliwie spojrzenie
-
Ty choler… - zaczęła, lecz wtedy przypomniała sobie, że w
pomieszczeniu znajdują się dzieci i bacznie obserwują całe
zajście.
Biorąc
głęboki wdech oraz dziesięć kolejnych dla lepszego efektu, Zoya
zrezygnowała z dalszej walki. Nie miała wyboru. Czas rozpoczęcia
zajęć już dawno minął. Poza tym niezależnie od tego jak bardzo
nie chciała, musiała się zgodzić z nastolatkiem. Zważając na
fakt, iż był dobre dwadzieścia centymetrów wyższy od niej i
conajmniej piętnaście kilo cięższy, nie dałaby rady wygonić go
na zewnątrz. Jako kobieta dojrzała zarówno fizycznie i
emocjonalnie, postanowiła zachować się jak na osobę w jej wieku
przystało. Mianowicie wmówić sobie, że gówniarza tutaj nie było
i konsekwentnie go ignorować.
Łatwiej
powiedzieć niż zrobić. Chłopak przez cały czas nie spuszczał
jej z oka. Czuła to wyraźnie. Gdy tylko ich spojrzenia się
spotykały, on posyłał jej rozbrajający uśmiech, który ona
ostentacyjnie olewała, krzywiąc się z niesmakiem.
Jego
obecność wyprowadzała ją z równowagi. Co najgorsze nie tylko
dlatego, że nastolatek niesamowicie ją irytował. Było w nim coś,
co sprawiało, że nie mogła skupić myśli. To coś przyciągało
ją do niego niczym magnez i sprawiało, że nie potrafiła się
skoncentrować. Nie miała pojęcia na czym polegał jego urok i
dlaczego - wbrew jej woli - tak bardzo na nią działał. Wiedziała
natomiast jedno. Prędzej zostanie zakonnicą niż da to po sobie
poznać.
Mimo
wszystko skrzętnie wykorzystywała te momenty, w których jej cichy
obserwator odwracał od niej wzrok, aby pomóc siostrze w pracy.
Wówczas gapiła się na niego bezkarnie, w duchu podziwiając jego
urodę. Sylwetka chłopaka również jej odpowiadała. Trudno go było
nazwać chucherkiem. Miał szerokie ramiona i biodra. Był postawny,
ale ani otyły, ani przesadnie umięśniony. Wszystko w jego
wyglądzie sprawiało, iż Wilczyńska czuła, jak jej ciało z
niewiadomego powodu napina się i subtelnie drży.
Jeszcze
nigdy w życiu żadne zajęcia z dziećmi nie dłużyły się
artystce tak bardzo. Blondynka była wykończona. Marzyła już tylko
o tym, by znaleźć się we własnym łóżku i zasnąć kamiennym
snem sprawiedliwych.
Kiedy
jej męki dobiegły końca i wszyscy podopieczni, łącznie z
Magdaleną Krzemińską i jej bratem, opuścili pracownię,
odetchnęła z ulgą. Pozostało jej tylko posprzątanie po
zajęciach. Właśnie czyściła pędzle z farb, gdy usłyszała, jak
ktoś wchodzi do sklepu. Z zaciekawieniem rozejrzała się po
pomieszczeniu szukając wzrokiem czegoś, co mogło zostawić któreś
z dzieci i właśnie po to wróciło. Jednak gdy w progu stanął
ciemnowłosy nastolatek, bardzo się zdziwiła.
-
Co ty tu robisz? - Spytała z niechęcią, pocierając dłonią
policzek.
-
Odprowadziłem siostrę do domu i miałem nadzieję, że wciąż tu
będziesz, ukochana - odparł ze śmiechem, podchodząc bliżej.
-
Ty naprawdę jesteś bezczelny - syknęła ceramiczka, mrużąc oczy
ze złości.
Jedynie
szaleńczo zakochany - wymruczał w odpowiedzi - Nie mów, że jestem
ci
obojętny. Widziałem, jak ukradkiem na mnie zerkasz.
Też
coś! - fuknęła, z trudem łapiąc oddech z oburzenia.
Wtedy
chłopak zbliżył się jeszcze bardziej i wyciągając rękę,
dotknął dłonią jej policzka
-
Masz tu farbę - wyjaśnił.
Nie
odpowiedziała. Nie była w stanie. Nieznośne napięcie, które
wypełniało ją cały wieczór, powróciło ze zdwojoną siłą. Nim
zdążyła zareagować, małolat pochylił się i patrząc
jej
prosto
w oczy musnął wargami usta zszokowanej kobiety. Następnie
uśmiechnął się z zadowoleniem i po chwili już go nie było.
Wowoowowow.... Dzieje się i bardzo dobrze. Czekam na ciąg dalszy i jak sobie poradzi Kostek sam z sobą i sytuacją.
OdpowiedzUsuńDziać się dopiero zacznie ;) Dziękuję ❤️
OdpowiedzUsuń