Zapalenie
kolejnego, prawdopodobnie szóstego już papierosa miało
stanowić
desperacką próbę opanowania senności, która od trzech kwadransów
niepodzielnie władała jej umysłem.
Niestety,
niezależnie od tego jak głęboko wciągała dym do płuc, nie była
w stanie ukryć rozpaczliwego ziewnięcia, które bezceremonialnie
wdarło się na jej oblicze. W ten sposób starania o to, aby robić
wrażenie osoby nad wyraz pochłoniętej rozmową zostały
doszczętnie zniweczone.
W
panice spojrzała na mężczyznę siedzącego po przeciwnej stronie
stołu. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że należał on
do tego typu facetów, którzy uwielbiają słuchać własnego głosu.
Był tak zafascynowany opowiadaną przez siebie anegdotką o stopach
procentowych, iż fakt, że kobieta nudzi się śmiertelnie, zdołał
umknąć jego uwadze, którą zresztą w całości poświęcał
sobie. Tymczasem ona z ledwością powstrzymując kolejne ziewnięcie,
modliła się o telefon alarmujący o nagłym wypadku, który wybawił
by ją z tej żenującej sytuacji, w którą - nie po raz pierwszy -
została wpakowana.
Wybacz
mi synu, ale błagam złam nogę lub chociaż uczyń dramat z
pryszcza na czole i zadzwoń do mamusi... - zaklinała
w duchu.
Jednak
aparat ukryty w niewielkiej czarnej kopertówce, idealnie pasującej
do niebotycznie wysokich, a przez to arcy niewygodnych szpilek -
milczał jak zaklęty.
Gdzie
te trzęsienia ziemi i inne szarańcze kiedy są potrzebne?
-
rozmyślała ponuro, grzebiąc w popielniczce tlącym się mizernie
niedopałkiem papierosa.
Nawet
intrygująca zabawa, polegająca na obserwowaniu kelnerów niemal
fruwających pomiędzy stolikami w zatłoczonej restauracji zaczynała
być nużąca.
Ile
by dała by spędzić ten wieczór w domu. Oczami wyobraźni widziała
ten rozczulający obraz. Kojący smak herbaty miętowej z odrobiną
miodu, za duże spodnie dresowe i najnowsza książka ulubionego
autora w dłoni...
Rozmarzona,
dopiero po chwili zarejestrowała uporczywy dźwięk telefonu
rozlegający się niedaleko niej. Zanim jednak zdążyła się z
niego ucieszyć, zobaczyła jak towarzyszący jej mężczyzna wyciąga
z kieszeni marynarki swoją komórkę i uśmiechając się
przepraszająco, odbiera połączenie.
-
Tak mamusiu? - miauknął obrzydliwie słodkim głosem – Oczywiście
mamusiu, jak sobie życzysz.
I
zanim Zoya zdążyła zrozumieć co się właściwie stało, facet
zerwał się na równe nogi i
bełkocząc
coś o rodzicielce w opałach wybiegł z lokalu zostawiając ją
samą.
Cała
sytuacja nie umknęła uwadze czujnego kelnera, który niemal
natychmiast znalazł się przy stoliku
-
Życzy sobie pani coś jeszcze? - zapytał uprzejmie, omiatając
wzrokiem niemal nietknięte potrawy.
-
Rachunek - mruknęła w odpowiedzi, siląc się na uśmiech.
Marcowe
wieczory mają w sobie zdecydowanie więcej mroźnej zimy niż
przepełnionej
promieniami słońca wiosny. Jest w nich wręcz coś depresyjnego.
Coś co sprawia, że człowiek jeszcze bardziej się niecierpliwi i
wraca wspomnieniami do letnich, parnych nocy.
Pomimo
dominującego chłodu wdzierającego się pod elegancki, cieniutki
płaszczyk, Zoya wcale nie spieszyła się do domu. Nie to, że nie
chciała się w nim znaleźć. Samotne spacery od dawna były jej
sposobem na ochłonięcie i poukładanie myśli. Wędrując powoli
alejkami zabytkowego rynku, usiłowała odnaleźć wewnętrzny
spokój, odebrany przez randkę, którą z powodzeniem mogła
określić mianem koszmaru. Co gorsza w ostatnim czasie na tą
niechlubną nazwę zasługiwało każde tego typu spotkanie.
Mimo
wszystko nie należała ona do osób dramatycznie rozpaczających nad
własną niedolą. Nie przepłakiwała całych nocy, łkając rzewnie
w poduszkę,że prawdziwa miłość dla niej nie istnieje. Była
raczej realistką skłonną uwierzyć, iż jeśli każdemu dana w
życiu jest tylko jedna szansa na spotkanie bratniej duszy, to ona
już ją wykorzystała. Nawet jeśli po latach małżeństwa okazało
się, że z obecnie byłym mężem stanowią doskonałą parę, ale
niestety jedynie przyjaciół. Rozstali się więc w zgodzie.
Późniejsze
kontakty z płcią przeciwną trudno zaliczyć do sukcesów. Po kilku
nieudanych próbach uznała, iż butelka dobrego, słodkiego
wina może być lepszym kompanem niż mężczyzna i że akurat ona
będzie żyć w samotności, z czym zdołała się już pogodzić, a
nawet polubić tą myśl.
Jak
się jednak okazywało inni nie byli w stanie tego zaakceptować.
Fakt, że w wieku trzydziestu pięciu lat świadomie migała się od
zaszczytnej roli matki polki i żony - perfekcyjnej pani domu, w
szczególności raził młodszą siostrę, która wzięła
sobie za punkt honoru, by znaleźć kogoś kto uczyniłby z blondynki
“porządną kobietę”. To właśnie dobroci jej serca,
zawdzięczała minioną kolację, która od początku była totalną
katastrofą.
Przystanęła
na chwilę by zapalić nie wiadomo już którego tego wieczoru
papierosa, gdy telefon ukryty w torebce wydał z siebie donośny
dźwięk oznajmiający połączenie przychodzące. Zoya niespiesznie
dokończyła to, co zaczęła i zaciągając się kolejną porcją
nikotyny, wyciągnęła komórkę. Nie musiała patrzeć na ekran by
wiedzieć, kto próbuje się do niej dobić. Przez chwilę rozważała
nawet haniebny czyn nie odebrania, ale wiedziała, że tej rozmowy i
tak nie uniknie. Wzdychając ciężko nacisnęła zieloną słuchawkę
- No?
- mruknęła gburowato, przykładając urządzenie do ucha.
- Oho
– rozległ się piskliwy głos – Znowu nie pykło. Co tym razem
zmalowałaś?
- Zmalowałam?
- powtórzyła blondyna czując jak dopiero co wyciszona irytacja
ponownie zaczyna narastać.
- Ty
zawsze coś... - zaczęła kobieta.
- Ja?
- prychnęła wściekle Zoya – Ja? A kto uparcie umawia mnie na te
żałosne randki?!
- To
dla twojego dobra!
- Dla
mojego dobra umawiasz mnie z największym bufonami, patałachami i
maminsynkami w
tym mieście?!
- To
nie moja wina, że jesteś taka wybredna! Dariusz to porządny facet
na stanowisku i...
- Dariusz
to nudziarz i palant! - wrzasnęła trzydziestopięciolatka z impetem
przerywając połączenie.
Wiedziała, że grozi jej za to maksymalny foch ze strony siostry jednak w tym momencie przyjęła to jako błogosławieństwo. Marzyła już tylko o tym by jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie przeciągając dłużej swojego spaceru, Zoya pognała w jego stronę tak szybko, jak tylko pozwalały na to niewygodne szpilki.
Wiedziała, że grozi jej za to maksymalny foch ze strony siostry jednak w tym momencie przyjęła to jako błogosławieństwo. Marzyła już tylko o tym by jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie przeciągając dłużej swojego spaceru, Zoya pognała w jego stronę tak szybko, jak tylko pozwalały na to niewygodne szpilki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz