sobota, 20 kwietnia 2019

Małolat - Rozdział 5

Lodowate, marcowe powietrze
wdzierało się boleśnie do jego płuc. Z trudem łapał oddech. Krew pulsowała w skroniach tak głośno, że z ledwością słyszał dźwięki miasta budzącego się do życia w czwartkowy wieczór. Szybkość z jaką biegł sprawiała, iż ludzie, których mijał po drodze byli dla niego jedynie bliżej nieokreślonymi, rozmazanymi smugami. Pomimo tego, że nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa, Michał nie mógł się zatrzymać ani nawet zwolnić. Mieszanina euforii i przerażenia szalała w nim niczym tornado, siejąc spustoszenie.
Bezwiednie przejechał językiem po spierzniętych wargach. Wciąż czuł na nich smak ust pięknej artystki z pracowni ceramicznej. Nie wiadomo, który już raz wrócił myślami do tamtej chwili. Kiedy jego dłoń dotknęła policzka kobiety, by zetrzeć z niego farbę, ciało zadziałało jak w transie. Niewiele myśląc po prostu to zrobił. Pocałunek, który jej skradł był subtelny i delikatny, a jednak wywołał w jego umyśle prawdziwy zamęt.  Widział szok i niedowierzanie w ślicznych, zielonych oczach blondynki, ale po prostu nie mógł się oprzeć. Nie miał pojęcia jakim cudem zdobył się na tak śmiały ruch. To było silniejsze od niego. Niezależnie od tego, jak bardzo zaskoczyła go własna bezczelność, nie żałował. Wiedział, że gdyby mógł cofnąć czas, zrobiłby to ponownie. Od samego początku tej nietypowej znajomości Zoya działała na niego niczym magnes. Co gorsza wyzwalała w nim zachowania, o które nigdy sam siebie by nie podejrzewał.
Po kilkunastu minutach szaleńczego pędu znalazł się pod swoim blokiem. Wpadł na klatkę schodową i przeskakując po kilka stopni naraz dosłownie wparował do znajdującego się na parterze mieszkania. Ignorując pytania zaskoczonej jego zachowaniem matki zamknął drzwi do swojego pokoju i z impetem rzucił się na łóżko.
Leżał na nim przez chwilę, po czym wstał i podszedł do komody umieszczonej pod ścianą.
- Zastanawiam się, gdzie ja byłem, jak rozdawano mózg - burknął smętnie, otwierając klatkę stojącą na meblu i wyciągając z niej chomika. - Prawdopodobnie w kolejce po kebsa, bo skończyłem jako totalny idiota.
Klusek obdarzył swojego opiekuna znudzonym spojrzeniem. Wzięty na ręce gryzoń zwykle od razu zacząłby biegać gdzie tylko się da. Jednak ten należący do Michała był tak okrutnie spasiony i leniwy, że siedział tylko na dłoni, przypatrując się chłopakowi.
- Nie rozumiem czemu tak mi przy niej odbija - ciągnął dalej, wędrując po pomieszczeniu. - Pocałowałem obcą, nieznajomą kobietę tylko dlatego, że miałem na to ochotę.
Mówiąc to drgnął niespokojnie. Dopiero wypowiedzenie tych słów na głos uzmysłowiło mu wagę czynu, którego się dopuścił.
- Pocałowałem obcą, nieznajomą kobietę tylko dlatego, że miałem na to ochotę. - powtórzył z niedowierzaniem.
Odłożył chomika na łóżko, po którym ten ani myślał się poruszać. Usiadł na tłustym, futerkowym tyłku i w dalszym ciągu gapił się na właściciela, który tymczasem zerwał się na równe nogi.
- Co ja jestem?! Jakiś pieprzony gwałciciel?! - Zawołał z przerażeniem. - Kluseł, a może ja jestem jakiś ukrytym zboczeńcem-psychopatą i właśnie zaczyna to ze mnie wychodzić?!
Próbując obiektywnie ocenić swoje zachowanie czuł coraz większy strach. Przy Zoyi po prostu tracił rozum. Nagle ze spokojnego introwertyka stawał się pewnym siebie podrywaczem, który nie przyjmuje odmowy. Nawet to, że namówił młodszą siostrę, by ta przekonała mamę do zapisania jej na warsztaty ceramiczne nie było w jego stylu. Ich rodzicielka na początku nie chciała o tym słyszeć, zwłaszcza, że w tym samym czasie sześciolatka miała zajęcia z baletu. Wykorzystując jednak bezgraniczną miłość do córki, jak również techniki manipulowania młodszym rodzeństwem, Krzemiński osiągnął swój cel. Następnie jako uczynny starszy brat od razu zgłosił się, by zaprowadzić Magdę na czwartkowe zajęcia, które dla niego skończyły się paskudną kradzieżą pocałunku niewinnej kobiety.
- Jestem stuknięty... - westchnął ponownie biorąc Kluska na ręce i odkładając go do klatki.
Zrobił to w odpowiednim momencie, aby odebrać wiadomość, którą właśnie pojawiła się na ekranie jego telefonu
Krzysiek: Gramy coś?
Tego mi trzeba - pomyślał Michał.
Chwycił swoją gitarę stojącą w rogu i wychodząc z pokoju, skierował się w stronę drzwi.
- A ty dokąd? - Zapytała jego matka, pojawiając się w przedpokoju.
- Idę do Krzyśka - odpowiedział.
- Najpierw wleciałeś do domu jak poparzony, ignorując wszystko wokół, a teraz znowu wychodzisz, chociaż jest prawie dwudziesta pierwsza? - Oburzyła się. - Do tego obiecałeś, że przed zaprowadzeniem Madzi na zajęcia pójdziesz po ziemniaki i mleko. Sama musiałam zrobić zakupy. Już nie wspomnę o tym, że jutro masz szkołę. Zapomniałeś, jak ważny jest ten rok? Założę się, że lekcji też dzisiaj nie odrobiłeś - gderała. - Nie wiem co się z tobą dzieje, ale naprawdę powinieneś się trochę ogarnąć! Jesteś dorosłym człowiekiem!
Nastolatek uśmiechnął się pod nosem. Z jednej strony jego rodzicielka robiła mu tyradę niczym dwunastolatkowi, z drugiej podkreślała to, że nie jest już małym chłopcem. Monika była opiekuńcza, ale wymagająca. Sama wychowywała dwójkę swoich dzieci, dokładając wszelkich starań, by niczego im nie brakowało. Ich ojciec zniknął kiedy zaszła w drugą ciążę. Gdzie się podziewał i co robił? Tego nikt nie wiedział. Alimentów nie płacił, więc rodzina Krzemińskich żyła skromnie. Jednak czterdziestolatka niczego nie odmawiała swoim pociechom. Chętnie opłacała zajęcia dodatkowe, które rozwijały ich pasje. Zależało jej na tym, by syn i córka wyrośli na porządnych ludzi i wiedli godne życie. Sama harowała na dwóch etatach, by zapewnić im godne warunki.
- Przepraszam, mamo - powiedział Michał. - Lekcje odrobię, jak wrócę, a o zakupach zapomniałem. Wybacz.
- Już dobrze, dobrze - westchnęła. - Idź, tylko wróć przed północą, bo wychodzę na nocną zmianę. Pamiętaj, że masz jutro rano odprowadzić Madzię do przedszkola.
- Tak jest! - Zawołał niebieskooki, stając na baczność i salutując.
Po czym wyszedł z mieszkania.

W międzyczasie Zoya Wilczyńska dopiero zamknęła swoją pracownię i powolnym krokiem kierowała się do domu. Po długim i burzliwym namyśle postanowiła, że nie będzie wracać wspomnieniami do wydarzenia, które miało miejsce niespełna godzinę wcześniej. Uznała to za głupi żart i nie chciała pozwolić sobie na to, by ten dowcip miał na nią jakikolwiek wpływ. A już na pewno nie będzie rozpamiętywać tego jak szybko zabiło jej serce i dosłownie zmiękły kolana w chwili, w której chłopak ją pocałował. Jednocześnie przyrzekła sobie solennie, że jeśli jakimś cudem bezczelny małolat postanowi ponownie pojawić się w “Porcelanowym Wilku”, to natychmiast wezwie policje i oskarży smarkacza o molestowanie oraz napaść. Oczywiście bardziej go nastraszy niż złoży doniesienie, ale zrobi to na pewno i oduczy go nabijania się ze starszych (przynajmniej od niego) pań.
Kiedy dotarła do swojej kamienicy, a następnie przekroczyła próg mieszkania odkryła, że panowała w nim całkowita ciemność. Zdziwiło ją to, ponieważ Kostek powinien być w domu i raczej nigdy nie kładł się spać o tak wczesnej porze. Włączyła światło w salonie i ujrzała syna leżącego na kanapie pod kocem. Podeszła bliżej i wtedy zauważyła ślady łez na jego policzkach. Delikatnie dotknęła twarzy swojego dziecka, które powoli otworzyło oczy
- Wygląda na to, że miałeś ciężki dzień - szepnęła, uśmiechając się z czułością.
- Ciężki dzień to miała pani z matematyki, która potknęła się na schodach i zjechała po nich tyłkiem aż na sam parter - wymruczał sennie nastolatek. - Mój, to istna porażka.
- Aż tak źle? - Zmartwiła się artystka. - To ma jakiś związek z Dominikiem?
- Ja dla niego nie istnieję! - Jęknął. - Zupełnie mnie ignoruje, jakbym był powietrzem.
- Może daj mu troszkę czasu? - Zaproponowała blondynka. - Nie wiem o co wam poszło, ale minął dopiero tydzień odkąd się pokłóciliście.
- Nie wątpię, że to może być trudne, ale mnie też nie jest lekko. Jest czy raczej był moim najlepszym i jedynym przyjacielem. Nie poradzę sobie bez niego! - Wypalił zielonooki, zakrywając twarz dłońmi.
- Masz jeszcze mnie…
Och mamo, ty to co innego… ech, i tak nie zrozumiesz…
- Rozumiem więcej niż ci się wydaje - mruknęła urażona.
- Nie gniewaj się, mamusiu - miauknął smutno, odsłaniając buzię. - Ja po prostu muszę sam…
- Wiem, kochanie - odpowiedziała Zoya. - Poczekam aż będziesz gotowy. Pamiętaj, że nie ma takiej rzeczy, która sprawiłaby, że przestaniesz być moim najulubieńszym dzieckiem.
- Ze wszystkich jakie masz? - Zapytał, uśmiechając się krzywo.
- No, powiedzmy, że plasujesz się w pierwszej dziesiątce - odparła, wstając i idąc do łazienki. - Dobranoc! - Rzuciła jeszcze przez ramię, po czym zniknęła za drzwiami.
Nie wiedzieć czemu była wyjątkowo zmęczona, więc zaraz po prysznicu udała się do łóżka. Znajdując się na pograniczu świadomości, gdzieś pomiędzy snem a jawą, ujrzała jeszcze parę oczu w kolorze błękitnego, bezchmurnego nieba w ciepły, letni dzień. Bezwiednie uśmiechnęła się pod nosem, po czym zasnęła.

Gdyby Krzysztof Ziółkiewicz wiedział jak bardzo rozkojarzony będzie Krzemiński zapewne zrezygnowałby z pomysłu zaproszenia go do siebie na wspólne wieczorne granie. Ten krępy szatyn wpatrywał się szarymi oczami w przyjaciela tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu. A znali się przecież od podstawówki. Wychowali się na jednym podwórku i rozumieli bez słów. Poza wzajemną sympatią połączyła ich pasja do muzyki, którą razem tworzyli.
Tymczasem Michał siedział na jego łóżku i brzdąkał na swojej gitarze. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że od dwudziestu minut w kółko grał ten sam, smutny utwór traktujący o niespełnionej miłości. Co gorsza, wydawał się zupełnie oderwany od tego co działo się wokół niego, tak jakby znajdował się tu i teraz tylko ciałem. Chłopak nigdy nie należał do osób specjalnie rozmownych, ale brak kontaktu z rzeczywistością raczej mu się nie zdarzał.
- Krzemyk, co się dzisiaj z tobą dzieje? - Burknął Krzysiek, siedzący przy perkusji.
Ciemnowłosy nawet na niego nie spojrzał.
- Krzemyk! - Powtórzył szatyn niemal krzycząc.
- Hm? - Mruknął nastolatek, podnosząc zdziwiony wzrok na kumpla.
- Pytałem co się dzisiaj z tobą dzieje.
- Nie rozumiem o czym mówisz - wydukał w odpowiedzi, ponownie skupiając uwagę na instrumencie.
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o laske - skwitował perkusista, podchodząc do niego i siadając obok. - Opowiadaj.
- Nie wiem o czym - westchnął. - Jest totalnie poza moim zasięgiem. Do tego, gdy jest blisko, totalnie mi odbija.
- Jak to “odbija?” - dopytywał Ziółkiewicz.
- Nie chcę o tym rozmawiać - powiedział Krzemiński.
- Nie bądź taki! To musi być dobra dupa skoro tak szalejesz!
- To nie jest żadna dupa! - Zawołał z oburzeniem.
Wybacz. Dziewczyna - zakpił jego kolega.
- Kobieta - poprawił go Michał.
Lecz zanim szatyn zdążył się jeszcze bardziej zainteresować, Krzemiński chwycił swój instrument i rzucając szybkie pożegnanie, błyskawicznie opuścił pokój, a następnie mieszkanie przyjaciela.

Minął tydzień. A potem kolejny. Ku zaskoczeniu Zoyi małolat przestał pokazywać się w jej pracowni. Nie żeby o nim myślała, ale nie sądziła, że to co nie zdążyło się jeszcze na dobre zacząć, tak szybko się skończy. Miała obawy, że będzie musiała się sporo natrudzić by chłopak dał jej spokój, a on po prostu zrezygnował.
I bardzo dobrze - myślała. - Nie mam czasu ani ochoty na użeranie się z gówniarzem.
Nie chciała przyznać tego nawet przed samą sobą, ale była ciekawa czemu tak nagle zniknął. Kusiło ją, żeby wypytać o to jego siostrę, która regularnie przychodziła na warsztaty przyprowadzana przez matkę, lecz bała się, że dziewczynka powiedziała by o tym bratu. Jeszcze pomyślałby, że jej zależy czy coś. A przecież bezczelny nastolatek nic ją nie obchodził.
Miała swoje życie i problemy. Martwiło ją zachowanie Kostka, który mimo, iż przestał unikać chodzenia do szkoły, zdawał się być jakiś przygaszony i bardzo samotny. Tęskniła za tworzystem Tomasza, który ostatnio był tak zajęty, że nie miał czasu nawet na krótką rozmowę telefoniczną. Jej siostra tym razem obraziła się chyba na poważnie, gdyż od czasu feralnej randki z Dariuszem w ogóle się z nią nie kontaktowała.
Tylko w życiu zawodowym wszystko szło stałym, niezmiennym rytmem.
Tak marzec dobiegł końca. Kwiecień przyniósł ze sobą diametralny wzrost temperatury i wszystko wokół zdawało się tętnić życiem.
Wilczyńska przestała zastanawiać się nad młodym Krzemińskim i wszystkim co go dotyczyło. Zapewne przez to straciła czujność i dała się zupełnie zaskoczyć.
W pierwszy czwartek miesiąca jej młodociany adorator niespodziewanie wrócił. Było już grubo po dziewiętnastej. Zoya jak zwykle sprzątała po zajęciach z sześciolatkami, gdy pojawił się w drzwiach pracowni.
- Znowu ty?! - Warknęła kobieta, chwytając za telefon. - Dzwonię na p…
Nie dokończyła. Ciemnowłosy zbliżył się do niej tak szybko, że nawet nie miała szansy zareagować. Wyrwał jej komórkę z dłoni i odrzucił na bok. Następnie złapał zszokowaną blondynkę w pasie i przyciągając zdecydowanie do siebie, wpił się zachłannie w jej usta. Artystka uniosła ręce i zarzucając je na szyję chłopaka, przywarła do niego całym swoim ciałem. Gdy chciał pogłębić pocałunek, wykorzystała moment i całej siły ugryzła go w dolną wargę. Zaskoczony małolat jęknął z bólu i natychmiast ją puścił.
- Matka nie nauczyła cię szacunku do starszych, gówniarzu?! - Wrzasnęła zielonooka z trudem łapiąc oddech.
Nie odpowiedział. Popatrzył na zarumienioną buzię ceramiczki takim wzrokiem, że ta poczuła jak uginają się pod nią kolana. Dawno żaden mężczyzna nie obdarzył jej tak władczym, głodnym i pewnym spojrzeniem. Pomimo bólu, niebieskooki zagryzł dolną wargę i uśmiechnął się drapieżnie. Dokładnie tyle wystarczyło, by Zoya przestała myśleć. Podeszła bliżej i dotknęła opuszkami palców jego ust, które on delikatnie pocałował. Następnie złapał ją w talii i unosząc do góry, posadził na ogromnym stole, znajdującym się za jej plecami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz