środa, 17 kwietnia 2019

Małolat - Rozdział 4

Wczesna wiosna to szczególna pora roku. Jej nieodzowną, charakterystyczną
częścią jest brak stabilności w pogodzie i częste zmiany w ciągu doby. Pomimo tego, iż była już druga połowa marca i ciepłe dni zdarzały się coraz częściej, piątkowy poranek straszył wdzierającym się pod kurtki i przeszywającym do szpiku kości zimnem. Do tego wiało, a na popołudnie zapowiadali deszcz ze śniegiem.

Zoya niespecjalnie się tym przejmowała, przemierzając uliczki rynku na swoim ukochanym rowerze. Namalowała drobne, śnieżnobiałe stokrotki wzdłuż całej jego jadowicie różowej ramy. Artystka miała zwyczaj poruszania się na dwa sposoby. Bliższe dystanse pokonywała piechotą, do dalszych używała jednośladu.
W dniu dzisiejszym, jak w każdy piątek, a także wtorek, spacer zdecydowanie odpadał, gdyż musiała dotrzeć na drugi koniec miasta. Mieściła się tam Akademia Sztuk Pięknych  - jedno z jej ulubionych miejsc oraz sposób na wzbogacenie domowego budżetu. Prowadziła na nim zajęcia z ceramiki artystycznej i użytkowej.
Wilczyńska za nimi przepadała. Stanowiły miłą odskocznię od wiecznego przesiadywania w pracowni. Spotkania ze studentami stanowiły dla niej prawdziwą radość i dawały możliwość przebywania z ludźmi, przynajmniej w teorii, dorosłymi. Gdyby nie one, istniało ryzyko,że zamknięta w czterech ścianach swojego warsztatu, blondynka niechybnie zdziczałaby do reszty.
Zaszczytny, rozdmuchany do granic możliwości tytuł doktora sztuki był jej fanaberią. Zrobiła go, ponieważ w tamtym czasie nie wyobrażała sobie bezpowrotnego opuszczenia uczelnianych murów. Postanowiła przynajmniej od czasu do czasu bywać w nich jako wykładowca. Minęło już tyle lat, a Zoya Wilczyńska wciąż nie mogła się przyzwyczaić, gdy któryś ze studentów zwracał się do niej per “pani doktor”. Na początku swojej akademickiej kariery zabiegała nawet o to, by magistranci mówili do niej po prostu po imieniu, jednak wzbudziła tym pomysłem takie oburzenie wśród szlachetnych profesorów, iż szybko z niego zrezygnowała.
Kobieta westchnęła ciężko, przyczepiając rower do stojaka pod budynkiem wydziału. Zapowiadał się bardzo długi dzień złożony z czterech półtora godzinnych bloków dydaktycznych połączonych z zajęciami praktycznymi. Do dziewiątej wciąż pozostawało trochę czasu. Kiedy tylko uporała się z jednośladem, ceramiczka  sięgnęła do kieszeni kurtki i wyciągnęła z niej paczkę papierosów oraz zapalniczkę z zamiarem zapalenia. Jej głowę wypełniały myśli o piętnastoletnim synu, który kategorycznie odmówił pójścia do szkoły. Nie dzisiaj. Kiedykolwiek. Zapytany o dalsze plany na przyszłość, burknął jedynie spod kołdry, iż zamierza żyć chwilą i zostać radosnym, bezzębnym kloszardem. Jego słowa mocno sfrustrowały trzydziestopięcioletatkę, która nie mogła pojąć dlaczego akurat “bezzębnym”?
Nie to, że nie przejmowała się losem jedynaka. Raczej znając jego niespotykane umiejętności melodramatyczne wiedziała, że póki Kostek ma humor (co z tego, że czarny), nie ma sensu panikować.
Chwila, gdy zamilknie będzie tą, w której zacznie poważnie się o niego martwić i wówczas zastanawiać się czy biec po lody na pocieszenie czy też od razu po egzorcystę.
To, co nie dawało jej spokoju, to jego ciche, stłumione poduszką łkanie, rozchodzące się w nocnej ciszy po mieszkaniu. Nastolatek dużo gadał, często się obrażał i wściekał, ale płacz?
To ledwo dosłyszalne, rozpaczliwie szlochanie załamywało ją i sprawiało, iż nie mogła zmrużyć oka. Nawet, gdy jako dziecko stłukł kolano, bardziej lamentował nad ewentualną blizną niż lał łzy z powodu bólu.
Nie wiedziała, jak ma zareagować. Obiecała sobie, że nie będzie się wtrącać, jednak dotrzymanie słowa stanowiło niezwykłą trudność. Kostek był przecież jej oczkiem w głowie, a wszystko wskazywało na to, że właśnie przechodził bardzo trudny okres. Co gorsza robił to w samotności i cierpiał. Z drugiej strony wiedziała, że wyciąganie tego na siłę nic nie da. Chłopak sam do niej przyjdzie. Musiała tylko uzbroić się w cierpliwość, która nie należała do jej mocnych stron.
Z rezygnacją zgasiła niedopałek, wyrzuciła go do kosza i z ciężkim sercem weszła do budynku.
Ten dzień, weekend po nim i kolejne trzy doby nowego tygodnia
wlekły się niemiłosiernie. Pogoda za oknem zniechęcała do czegokolwiek. Było szaro i deszczowo. Monotonia niemal identycznych dni dobijała Zoyę. Podobnie jak jej jedynaka , który snuł się po domu z miną cierpiętnika w rozciągniętym dresie i z pudełkiem ciastek pod pachą. Do szkoły uparcie nie chodził, spędzając dnie na bezmyślnym wgapaniu się w telewizor. W czwartkowy poranek, kobieta nie wytrzymała. Właśnie stała w szlafroku i wybierała strój do pracy, gdy do jej uszu dobiegły słowa piosenki. Tej samej smętnej ballady, którą Kostek torturował ją od pięciu dni. Nie wiele myśląc, blondynka wybiegła z sypialni i z impetem wparowała do pokoju chłopaka.
- WSTAWAJ! – wrzasnęła, wyłączając radio i podchodząc do łóżka.
- Odejdź zła kobieto, która wydałaś mnie ten okrutny świat! - Zawył nastolatek, nie wyściubiając nawet nosa spod kołdry, pod którą leżał.
- Konstanty Junior Wilczyński! - Krzyknęła w odpowiedzi jednym, energicznym ruchem zrywając okrycie z syna. - Szykuj się do szkoły!
- Nigdzie nie idę! - Burknął Kostek, odwracając się plecami do matki.
Idziesz! - Warknęła, chwytając gumkę od dresów chłopaka i naciągając ją maksymalnie - puściła.
Piętnastolatek z piskiem podskoczył na łóżku, następnie na nim usiadł i z żalem spojrzał na rodzicielkę
- To jest znęcanie się nad dzieckiem - jęknął płaczliwie.
- Jeśli za chwilę nie znajdziesz się w łazience i nie zaczniesz szykować do szkoły, to przysięgam, że urządzę ci przemoc w rodzinie rodem z podręczników dla opieki społecznej! - Zagroziła.
Kostek wbił w matkę badawcze spojrzenie, jakby sprawdzał, jak bardzo poważna jest sytuacja, w której się znalazł.
- Zaryzykuję - stwierdził, ponownie kładąc się na łóżku.
- Osz ty pomiocie!
Wtedy do głowy wpadł jej idealny pomysł. W jednej chwili wybiegła z pokoju syna, by po kilku sekundach natychmiast do niego wrócić. Stanęła naprzeciwko nastolatka i ostentacyjnie wyciągnęła przed siebie telefon.
- Nie zrobisz tego… - miauknął Kostek z autentyczną paniką w głosie.
- Założymy się? - syknęła kobieta, wystukując coś na ekranie urządzenia i przykładając go do ucha - Halo? Dotka? Kostek stęsknił się za kuzynami, a skoro siedzi w domu…
- Nie! - ryknął blondyn i zrywając się z legowiska, wybiegł do łazienki.
- Szach mat - szepnęła Zoya pod nosem, chowając komórkę do kieszeni szlafroka.
Oczywiście nawet nie wcisnęła zielonej słuchawki. Nie musiała. Wiedziała, że samo wspomnienie o bliźniakach jej siostry wystarczy. Marysia i Antoś mieli po trzy lata i byli parą nad wyraz rozwydrzonych i rozpuszczonych dzieciaków. Znudzone wiecznym siedzeniem w domu, potrafiły doprowadzić do granic wytrzymałości dosłownie każdego. Dorota wierzyła w wychowanie bezstresowe, edukację domową, rodzicielstwo bliskości i wszystkie inne pseudo pedagogiczne bzdury pozwalające nadopiekuńczym matkom tworzyć ze swoich dzieci niewychowane bachory. Niewątpliwie każda z tych metod miała swoje zalety, ale nie od dziś wiadomo, że przesada w żadnej dziedzinie życia nie jest dobrym pomysłem. Bliźniaki siostry Zoyi były na to najlepszym przykładem.
Z uśmiechem zadowolenia na twarzy ceramiczka skierowała swoje kroki z powrotem do sypialni. Dokończyła wybieranie stroju. Ubrana i uczesana poszła do kuchni, by wypić poranną kawę. Piętnaście minut później stanął przed nią Kostek z plecakiem zawieszonym na ramieniu. Był gotowy do wyjścia.
- Naprawdę muszę? - Zapytał, kierując na matkę spojrzenie zbitego szczeniaka.
- A co? Zamierzasz całe życie uciekać od problemów? - odpowiedziała spokojnie, upijając łyk napoju z kubka.
- To jest jakiś pomysł - ożywił się nastolatek. - Zmiana tożsamości, nowe życie, plany…
- Przed sobą samym i tak nie zwiejesz - mruknęła kobieta.
Blondyn popatrzył na nią ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.
- Idź już, bo się spóźnisz - dodała Zoya po chwili milczenia. - I pamiętaj, że jeśli nie dotrzesz do szkoły, dowiem się o tym.
- Nie masz serca - skomentował chłopak, wychodząc z mieszkania.
- Też cię kocham, syneczku! - Krzyknęła za nim.
Powodzenia - pomyślała jeszcze patrząc, jak drzwi wejściowe zamykają się za jej dzieckiem.
Niedługo potem była już w “Porcelanowym Wilku”. Skupiając się na pracy i obsłudze klientów, miała możliwość na chwilę zapomnieć o problemach Kostka. Było już południe, gdy rozdzwonił się jej telefon. Artystka spojrzała na ekran, na którym wyświetlił się nieznany numer. Nie zdziwiło jej to specjalnie, gdyż jej prywatna komórka pełniła równocześnie rolę służbowej. Podejrzewając nowe zlecenie, odebrała połączenie.
- Zoya Wilczyńska - powiedziała przykładając aparat do ucha.
- Dzień dobry. Moje nazwisko Krzemińska. Czy dodzwoniłam się do pracowni ceramicznej? - Zapytał żeński głos po drugiej stronie.
- Tak. Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Dzwonię w sprawie zajęć dla dziecka - wyjaśniła nieznajoma - Czy jest jeszcze miejsca dla sześciolatki?
- Przykro mi. Grupa jest już pełna. Zapisy na nowy rok szkolny ruszają od czerwca – poinformowała rozmówczynię.
- Och, jaka szkoda! – jęknęła nieznajoma. - I nic nie da się zrobić? Bardzo panią proszę, córce tak zależy…
Brzmiała na naprawdę zawiedzioną.
Cóż jedno dziecko to chyba nie problem - pomyślała trzydziestopięciolatka.
- No dobrze - zgodziła się - Proszę przyprowadzić dziewczynkę dzisiaj na godzinę siedemnastą. Zajęcia trwają do dziewiętnastej i odbywają się bez udziału rodziców.
- Dziękuję! Jestem niezwykle wdzięczna! W takim razie do widzenia! - Zawołała  uradowana kobieta i zanim Zoya zdążyła odpowiedzieć, rozłączyła się.
Takie sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko. Na stronie internetowej “Porcelanowego Wilka” znajdowały się wszelkie informacje dotyczące działalności pracowni. To, że w żadnej z grup wiekowych nie było już miejsc również było tam napisane. A skoro nieznajoma miała jej numer telefonu i wiedziała o warsztatach, musiała skorzystać z witryny.
Chyba naprawdę było to dla niej ważne - przemknęło przez głowę ceramiczki, kiedy odkładała komórkę.
O godzinie siedemnastej środkowa sala pracowni zapełniła się młodymi adeptami sztuki ceramicznej. Wśród nich pojawiła się również nowa dziewczynka. Zoya od razu ją rozpoznała.
- Witaj, Madziu - przywitała się z uśmiechem, który natychmiast zniknął z jej twarzy, gdy zobaczyła kto stoi za dzieckiem.
- Cześć, piękna - wyszczerzył się chłopak - Tęskniłaś?
- A ty, to kto? - zapytała.
Zoya doskonale pamiętała bezczelnego małolata. Co prawda nie myślała o nim przez cały miniony tydzień, ale jego widok odświeżył jej pamięć. Tym razem miała okazję dokładniej mu się przyjrzeć. W tej chwili wydał jej się jeszcze przystojniejszy niż przy ostatnim spotkaniu. Miał niesamowicie kształtne, szerokie usta i dość duży, zaokrąglony nos, który dodawał mu uroku. Jednak to jego oczy były tym, co sprawiło, że serce blondynki zabiło mocniej. Intensywnie błękitne, niczym bezchmurne letnie niebo, natychmiast urzekły ją swoją barwą.
- Zajęcia prowadzę bez udziału opiekunów - powiedziała stanowczo, z trudem powracając do rzeczywistości.
- Nigdzie się nie ruszam - odpowiedział. - Sama mi nawtykałaś za brak odpowiedzialności.
- Nie mogę zostawić ukochanej siostrzyczki bez nadzoru - dodał, uśmiechając się zadziornie.
- Wyjdź z mojej pracowni! - Warknęła wściekle.
- Wynieś mnie, jeśli potrafisz, kurczaczku - odpyskował ciemnowłosy, posyłając jej  pobłażliwie spojrzenie
- Ty choler… - zaczęła, lecz wtedy przypomniała sobie, że w pomieszczeniu znajdują się dzieci i bacznie obserwują całe zajście.
Biorąc głęboki wdech oraz dziesięć kolejnych dla lepszego efektu, Zoya zrezygnowała z dalszej walki. Nie miała wyboru. Czas rozpoczęcia zajęć już dawno minął. Poza tym niezależnie od tego jak bardzo nie chciała, musiała się zgodzić z nastolatkiem. Zważając na fakt, iż był dobre dwadzieścia centymetrów wyższy od niej i conajmniej piętnaście kilo cięższy, nie dałaby rady wygonić go na zewnątrz. Jako kobieta dojrzała zarówno fizycznie i emocjonalnie, postanowiła zachować się jak na osobę w jej wieku przystało. Mianowicie wmówić sobie, że gówniarza tutaj nie było i konsekwentnie go ignorować.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Chłopak przez cały czas nie spuszczał jej z oka. Czuła to wyraźnie. Gdy tylko ich spojrzenia się spotykały, on posyłał jej rozbrajający uśmiech, który ona ostentacyjnie olewała, krzywiąc się z niesmakiem.  
Jego obecność wyprowadzała ją z równowagi. Co najgorsze nie tylko dlatego, że nastolatek niesamowicie ją irytował. Było w nim coś, co sprawiało, że nie mogła skupić myśli. To coś przyciągało ją do niego niczym magnez i sprawiało, że nie potrafiła się skoncentrować. Nie miała pojęcia na czym polegał jego urok i dlaczego - wbrew jej woli - tak bardzo na nią działał. Wiedziała natomiast jedno. Prędzej zostanie zakonnicą niż da to po sobie poznać.
Mimo wszystko skrzętnie wykorzystywała te momenty, w których jej cichy obserwator odwracał od niej wzrok, aby pomóc siostrze w pracy. Wówczas gapiła się na niego bezkarnie, w duchu podziwiając jego urodę. Sylwetka chłopaka również jej odpowiadała. Trudno go było nazwać chucherkiem. Miał szerokie ramiona i biodra. Był postawny, ale ani otyły, ani przesadnie umięśniony. Wszystko w jego wyglądzie sprawiało, iż Wilczyńska czuła, jak jej ciało z niewiadomego powodu napina się i subtelnie drży.
Jeszcze nigdy w życiu żadne zajęcia z dziećmi nie dłużyły się artystce tak bardzo. Blondynka była wykończona. Marzyła już tylko o tym, by znaleźć się we własnym łóżku i zasnąć kamiennym snem sprawiedliwych.
Kiedy jej męki dobiegły końca i wszyscy podopieczni, łącznie z Magdaleną Krzemińską i jej bratem, opuścili pracownię, odetchnęła z ulgą. Pozostało jej tylko posprzątanie po zajęciach. Właśnie czyściła pędzle z farb, gdy usłyszała, jak ktoś wchodzi do sklepu. Z zaciekawieniem rozejrzała się po pomieszczeniu szukając wzrokiem czegoś, co mogło zostawić któreś z dzieci i właśnie po to wróciło. Jednak gdy w progu stanął ciemnowłosy nastolatek, bardzo się zdziwiła.
- Co ty tu robisz? - Spytała z niechęcią, pocierając dłonią policzek.
- Odprowadziłem siostrę do domu i miałem nadzieję, że wciąż tu będziesz, ukochana - odparł ze śmiechem, podchodząc bliżej.
- Ty naprawdę jesteś bezczelny - syknęła ceramiczka, mrużąc oczy ze złości.
Jedynie szaleńczo zakochany - wymruczał w odpowiedzi - Nie mów, że jestem ci obojętny. Widziałem, jak ukradkiem na mnie zerkasz.
Też coś! - fuknęła, z trudem łapiąc oddech z oburzenia.
Wtedy chłopak zbliżył się jeszcze bardziej i wyciągając rękę, dotknął dłonią jej policzka
- Masz tu farbę - wyjaśnił.
Nie odpowiedziała. Nie była w stanie. Nieznośne napięcie, które wypełniało ją cały wieczór, powróciło ze zdwojoną siłą. Nim zdążyła zareagować, małolat pochylił się  i patrząc jej prosto w oczy musnął wargami usta zszokowanej kobiety. Następnie uśmiechnął się z zadowoleniem i po chwili już go nie było.



2 komentarze:

  1. Wowoowowow.... Dzieje się i bardzo dobrze. Czekam na ciąg dalszy i jak sobie poradzi Kostek sam z sobą i sytuacją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziać się dopiero zacznie ;) Dziękuję ❤️

    OdpowiedzUsuń