wtorek, 9 kwietnia 2019

Małolat - Rozdział 2

Jego dłonie niespiesznie badały opuszkami palców każdy centymetr rozgrzanej
skóry, wprawiając całe ciało w niemożliwe do opanowania drżenie. Zduszony jęk co chwilę wyrywał się z jej ściśniętej krtani. Dobrze wiedział, co zrobić by kobieta płonęła z pożądania. Czuła jak jego nabrzmiała męskość ukryta pod warstwą materiału ocierała się o wewnętrzną stronę jej uda. Zoya robiła się coraz bardziej niecierpliwa. Powolne igraszki zdecydowanie nie były w jej stylu. Chciała już poczuć go w sobie i zaznać rozkoszy. Kochanek doskonale zdawał sobie z tego sprawę, zatem świadomie torturował ją delikatnymi pieszczotami. Po kilkunastu minutach takiej zabawy zdecydował się jednak przejść do bardziej zdecydowanych czynów. Klęknął pomiędzy jej nogami i powoli rozpiął pasek od spodni, następnie rozporek i kiedy już miał pozbyć się zbędnej odzieży w pomieszczeniu rozległ się upiorny dźwięk budzika.

- No nie, no nie, no nieeeeee – miauknęła żałośnie, przewracając się z brzucha na plecy i przy okazji zasłaniając twarz poduszką – W takiej chwili!
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to cholerstwo dzwoni już trzeci raz? - usłyszała dobrze znany głos.
Poczuła jak materac jej łóżka ugina się pod ciężarem osoby siadającej na jego brzegu.
- Zdajesz sobie sprawę, jak piękny miałam sen?! – Zawyła, nie odsłaniając twarzy.
- Po pierwsze, niestety tak, po drugie: fuj! - Jęknął rozmówca w odpowiedzi. 
- Co fuj? Co fuj? - Oburzyła się kobieta, odrzucając poduszkę na bok i wbijając spojrzenie w sufit. – Mam swoje potrzeby, wiesz?
- Dzieci nie powinny słuchać o seksualnych potrzebach swoich rodzicielek, a już z pewnością nie potrzebują wiedzy, że miewają one takie sny!
- A wiedzą, że ich rodzicielki mają pochwy, które służą nie tylko do tego by wydać je na świat?
- Mamo! - zanim zdążyła zareagować, zniesmaczone potomstwo z nad świetlną prędkością opuściło jej sypialnię.
Zoya uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała swojego gadatliwego syna, który był jej dumą i promyczkiem rozświetlającym monotonię życia codziennego.
Z niechęcią spojrzała na telefon, który uruchomił się po raz kolejny, hałasując niemiłosiernie, iż najwyższa pora wstawać. Wyłączyła go zatem i z impetem rzuciła w kąt łóżka. Następnie powoli podniosła się ze swego legowiska i poczłapała w stronę łazienki. Po szybkim prysznicu i wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności toaletowych, wróciła do pokoju. Wyciągnęła z szafy pierwszą, lepszą koszulkę i parę ulubionych dżinsów. Gdy już się ubrała, podeszła do toaletki, z której wzięła szczotkę do włosów. Stojąc przed lustrem i rozczesując złociste pasma, które sięgały jej aż do pośladków, wpatrywała się w swoje odbicie.
Była ładna i wiedziała o tym. Jej duże, intensywnie zielone oczy iskrzyły się radością życia, a usta często rozciągały w uśmiechu. Drobne dłonie i nadgarstki były zgrabne, czego nie dało się powiedzieć o jej kształtnym tyłku i wydatnym biuście. Figura mogłaby pozostawiać wiele do życzenia, ale ona nigdy nie miała kompleksów z nią związanych. Wiedziała, że ma kilka apetycznych krągłości i nie do końca płaski brzuch, ale nie spędzało jej to snu z powiek. Nie była ani za chuda, ani za gruba. Jedynie niska, lecz nigdy otwarcie nie przyznałaby się do tego, że ucieszyłoby ją dodatkowe siedem, może dziesięć centymetrów do tych stu sześćdziesięciu, które już mierzyła.
Kiedy bałagan na jej głowie został opanowany, kobieta odłożyła szczotkę na swoje miejsce, zaplotła włosy w luźny warkocz, po czym ponownie spojrzała w lustro. Jak co rano stoczyła ze sobą wewnętrzną walkę, by ostatecznie jak zwykle zrezygnować z marnowania czasu na perfekcyjny makijaż. Wytuszowała jedynie rzęsy, a usta przeciągnęła delikatnie czerwonawą pomadką. Zoya należała do tych szczęśliwych kobiet, których cera długo pozostaje jędrna i gładka pomimo upływu czasu. Wszystko to w połączeniu z jej energiczną i barwną osobowością sprawiało, że wyglądała na osobę znacznie młodszą niż była w rzeczywistości.
Do kuchni zwabił ją aromat świeżo parzonej kawy.
- Jesteś moim ulubionym dzieckiem - powiedziała z uśmiechem, zajmując miejsce przy stole. 
- Jestem twoim jedynym dzieckiem - odparł spokojnie nastolatek, stawiając przed matką kubek po brzegi wypełniony smolistym, parującym napojem. 
- Szczegóły - mruknęła, posyłając mu wdzięczne spojrzenie - Nie interesuje cię jak poszła randka? - zapytała znienacka zmieniając temat.
- Spałaś we własnym łóżku więc raczej jak zwykle - odpowiedział wzruszając ramionami - Patrząc na twoje szczęście do facetów, zaczynam się zastanawiać jakim cudem zostałem spłodzony.
- Naprawdę chcesz to wiedzieć? - wypaliła blondynka szczerząc się zadziornie.
- Nie! - jęknął chłopak, teatralnie zasłaniając uszy rękoma, po czym odwrócił się w stronę blatu i zajął się przygotowywaniem kanapek.
Trzydziestopięciolatka nie posiadała w szerokim wachlarzu swych umiejętności zdolności kulinarnych. W przeciwieństwie do syna, który nie tylko potrafił gotować, ale też to lubił. Jego rządy w kuchni szybko stały się czymś bardzo naturalnym.
Konstanty był wesołym piętnastolatkiem i wierną kopią swojej matki. Niski blondyn o zielonych oczach i wydatnych ustach, po ojcu odziedziczył jedynie delikatnie zadarty nos, szczupłą budowę ciała i imię, którego podobnie jak jego rodzicielka - szczerze nienawidził. Minęło już tyle lat, a kobieta wciąż nie mogła wybaczyć sobie tego, że nie powstrzymała byłego męża przed nazwaniem dziecka jego własnym mieniem. Cóż jednak mogła na to poradzić? Czuła, że musi się zgodzić, gdyż wstępując w związek małżeński, Zoya Wilczyńska uparła się by zostać przy swoim nazwisku, a także by przyszłe potomstwo również je nosiło. Co jak się później okazało, wiele ułatwiło, gdy ich małżeństwo dobiegło końca, a opieka nad dziesięcioletnim wówczas Kostkiem przypadła jego matce. Konstanty senior bez problemu zrzekł się praw do dziecka, nigdy nie miał dobrego kontaktu z synem, dla którego w opinii swojej byłej żony, od początku był zdecydowanie zbyt surowy.
- Czyli znowu nie znalazłaś mi tatusia? - Zagadnął nastolatek stawiając na stole talerz z kanapkami. - Wiesz jak ważne jest dla chłopaka w moim wieku, aby mieć męski wzór do naśladowania? 
- Twój ojciec mieszka na drugim końcu miasta - odparła blondynka, sięgając po jedną z kromek. 
- Mam brać przykład z ojca?
- Możesz brać go ze mnie.
- Nie mam szans wyjść na ludzi…
- Ej! - oburzyła się - Po kim jesteś taki wyszczekany?!
- Zgadnij, mamusiu – odpowiedział, szczerząc się złośliwie. - Zastanawiam się czemu ciotka Dorota uparła się, żeby cię wyswatać - dodał w zamyśleniu.
- Cóż, moja młodsza siostra myśli, że jej model życia jest dla kobiety najwłaściwszy - burknęła z niechęcią. - Siedzenie w domu, wychowywanie dzieci i bycie na utrzymaniu męża jest szczytem jej ambicji.
- Jak na siostry, jesteście kompletnie różne - skwitował Kostek, pochłaniając trzecią już kanapkę.
- Dlatego ona była dumą rodziców, a ja czarną owcą – westchnęła, dopijając kawę. - A kiedy nasi rodzice zginęli w wypadku, jeszcze bardziej jej odbiło na punkcie tego by ustawiać mi życie.
- Tak, wiem.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Zoya potrząsnęła głową tak jakby odpędzała od siebie niechciane myśli i zrywając się z krzesła i podeszła do syna.
- Dziękuję za śniadanie, kochanie - rzekła z czułością, muskając wargami jego czoło.
- Weź mamo, żenada - parsknął blondyn.
W rzeczywistości lubił te drobne pieszczoty, którymi obdarzyła go rodzicielka, ale nie byłby sobą, gdyby przyjął je bez złośliwego komentarza.
- Jakie masz na dzisiaj plany? - zapytał jeszcze obserwując, jak kobieta udaje się do
przedpokoju i sznuruje wysokie buty na płaskim obcasie.
- Dzień jak co dzień - odparła, zakładając kurtkę. - Muszę wykończyć kilka zamówień, później zajęcia z dzieciakami i kolacja z Tomaszem. Wrócę dość późno. 
- Czyli jak zawsze - podsumował.  
- No tak… Poradzisz sobie, prawda?
- Mam piętnaście lat, a nie pięć - sarknął z oburzeniem.
- Nawet ja nie zostawiłabym pięciolatka bez opieki - zauważyła chwytając torebkę - Bądź grzeczny - dodała przekornie, machając synowi na pożegnanie.
Zamknęła za sobą drzwi i skierowała się na schody. Ich trzypokojowe lokum znajdowało się na ostatnim, czwartym piętrze, zabytkowej kamienicy. Odziedziczyła je wraz z siostrą po dziadkach. Na początku kobiety wynajmowały pokoje studentom, ale po rozwodzie, Zoya i Kostek przeprowadzili się tam. Ponieważ połowa mieszkania należała do Doroty, umówiły się, że blondynka spłaci siostrze jej część w ratach. Dopełniły wszelkich formalności i oficjalnie przepisały mieszkanie na trzydziestopięciolatkę.
Zoya wyszła przed budynek i przystając na chwilę zapaliła papierosa. Nigdy nie robiła tego w domu. Odór dymu nie był mile widziany.
Czwartkowy, marcowy poranek był chłodny, ale wszystko wskazywało na to, że dzień będzie ciepły i słoneczny.
Mieszkanie w centrum miasta, tuż przy rynku, miało swoje zalety. Wszędzie było blisko. Nie minęło zatem pięć minut, jak Wilczyńska stanęła przed swoim miejscem pracy.
Pokaźna pracownia ceramiczna znajdowała się dokładnie po drugiej stronie placu. “Porcelanowy wilk” był dumą kobiety i wynikiem jej wieloletnich starań o to, by w końcu stać się panią własnego losu. Rzuciła niedopałek na ziemię, starannie przydeptała po czym podniosła i wyrzuciła do stojącego nieopodal kosza. Następnie wyjęła klucze z torebki i otworzyła drzwi do swojego świata. Maleńki dzwoneczek umieszczony centralnie nad nimi, subtelnym brzęknięciem oznajmił jej, iż jest na miejscu. Przekroczyła próg i zapalając światło omiotła spojrzeniem pomieszczenie, w którym się znalazła. Była to pierwsza z trzech sal, z których składał się warsztat. Urządziła tu sklep, w którym zajmowała się sprzedażą owoców swojej pracy. Półki ustawione pod ścianami wręcz uginały się od ciężaru wypełniających je porcelanowych, fajansowych i glinianych naczyń wszelkiej maści. Każdy klient mógł znaleźć coś dla siebie – ręcznie malowane wazony, różnej wielkości misy o abstrakcyjnych kształtach, delikatne śnieżnobiałe filiżanki czy też misternie zdobione zastawy stołowe.
Ponieważ była dopiero siódma rano i do otwarcia sklepu wciąż pozostawały trzy godziny, przekręciła klucz w drzwiach, zamykając się od środka i skierowała swoje kroki w głąb pracowni. Przeszła przez kolejne pomieszczenie, na którego środku stał ogromny stół w otoczeniu szafek zawierających różnorakie materiały plastyczne takie jak farby, pędzle, gliny i kleje. Popołudniowe zajęcia dla dzieci od początku były w jej planach, gdy tworzyła “Porcelanowego wilka”. Stanowiły nie tylko dodatkowe źródło dochodu, ale również sprawiały artystce nie małą radość.
Idąc dalej, kobieta weszła do ostatniej sali. To tutaj spędzała większość swojego dnia, tworząc mini dzieła sztuki użytkowej oraz wykonując zamówienia dla indywidualnych klientów. Poza elektrycznymi piecami, komorowym i kręgowym służącymi do wypalania ceramiki, znajdowała się tu także walcarka, duży, solidny stół oraz wszelkie narzędzia niezbędne do wytwarzania i zdobienia naczyń.
Zoya odłożyła torebkę, ściągnęła kurtkę i nałożyła na siebie fartuch, stanowiący jej strój roboczy, następnie zabrała się do pracy. Po upływie trzech godzin, otworzyła sklep i wróciła na zaplecze. Od czasu do czasu musiała przerywać to co robiła, alarmowana dzwonkiem nad drzwiami, że do sklepu wszedł kolejny klient, po którego obsłużeniu ponownie wracała do swojego zajęcia. Nim się obejrzała, większa część dnia minęła. Gdy wybiła godzina szesnasta, Wilczyńska zakończyła swoją pracę i udała się do środkowego pomieszczenia, aby przygotować materiały na dzisiejsze spotkanie z maluchami, które miały pojawić się w pracowni już za godzinę.
Oferta jej zajęć z ceramiki była skierowana do dzieci od szóstego do dwunastego roku życia i cieszyła się dużą popularnością. W poniedziałki, środy i czwartki od siedemnastej do dziewiętnastej, zajmowała się dziesięcioosobowymi grupami, podzielonymi według wieku,  ucząc je wytwarzania i zdobienia naczyń z gliny, po czym wypalała je w swoich piecach.
Niedługo później sala wypełniła się rozentuzjazmowanymi sześciolatkami. Ponieważ blondynka posiadała uprawnienia pedagogiczne, zajęcia odbywały się bez udziału rodziców.
Było już grubo po piątej. Wilczyńska właśnie rozdała dzieciom talerze z poprzedniego tygodnia, które dzisiaj miały być przez nie ozdabiane, gdy nagle drzwi do sali otworzyły się z impetem. Zaskoczona kobieta uniosła wzrok i zobaczyła jak ktoś wpycha przez nie nieznaną jej dziewczynkę. Mała była cała zapłakana i wyglądała na mocno przestraszoną.
- Michał, to nie jest… - zaczęła szlochając i odwracając się w stronę wejścia.
- Nie mam czasu, młoda - przerwał jej chłopak stojący tuż za nią. - Wrócę po zajęciach - dodał i zanim ktokolwiek zdążył zareagować już go nie było.
Teraz sześciolatka rozpłakała się na dobre. Stała pod drzwiami trzęsąc się i pociągając nosem. Zoya natychmiast się otrząsnęła. Wyciągając chusteczkę z kieszeni podeszła do dziewczynki i uśmiechnęła się do niej łagodnie
- Jak masz na imię? - zapytała przyjaźnie. 
- M..Magda – wyjąkała. 
- To bardzo ładne imię, Madziu. Ja jestem Zoya. Wyjaśnisz mi co się stało?
- B..Bo mój brat miał mnie odprowadzić na balet… - zaczęła, a ceramiczka dopiero teraz zauważyła charakterystyczną spódniczkę wystającą małej spod kurtki.
Wtedy przypomniała sobie, iż faktycznie na piętrze kamienicy, w której mieściła się jej pracownia znajdowała się szkoła baletowa.
- Spokojnie kochanie - rzekła blondynka, wycierając delikatnie zapłakaną twarzyczkę dziewczynki.
Miała jednak problem. Nie mogła zostawić całej gromady sześciolatków bez opieki, aby zaprowadzić Magdę na jej zajęcia.
- Masz ochotę pomalować z nami? - zagadnęła wesoło, wskazując na grupę usadowioną przy stole za nią.
Dziecko nieśmiało skinęło głową. Pomogła jej ciągnąć kurtkę i znaleźć miejsce przy blacie. Następnie przyniosła jej jedno z wypalonych przez siebie, nie ozdobionych naczyń.
- Pomaluj je tak jak chcesz - powiedziała podając pędzel.
Reszta czasu minęła bez kolejnych niespodzianek. Magda szybko wciągnęła się w pracę, poświęcając się jej całkowicie.
Niedługo później, o godzinie siódmej wieczorem, zajęcia dobiegły końca i wszystkie dzieci zostały odebrane przez swoich opiekunów. Wszystkie, poza nową podopieczną. Żeby zająć czymś myśli przestraszonej sześciolatki, Zoya zaangażowała ją do pomocy przy sprzątaniu po zajęciach. Następnie ubrały się, pogasiły światła i zamknęły pracownie, mając nadzieję, iż niedługo ktoś się po nią zjawi. Na szczęście po dziesięciu minutach czekania na dworze, chłopak, który tak bezceremonialnie zostawił małą w “Porcelanowym wilku” pojawił się przed nimi
- Przepraszam - wysapał z trudem łapiąc oddech.
Wszystko wskazywało na to, iż biegł tutaj najszybciej jak potrafił.
- Nie przepraszaj mnie, tylko swoją siostrę! - fuknęła blondynka, mierząc nastolatka lodowatym spojrzeniem. - Jak można być tak zakręconym by nie odróżniać pracowni ceramicznej od szkoły baletowej i tak nieodpowiedzialnym by spóźniać się po małe dziecko ponad godzinę?!
- P… pracownia ceramiczna? - wyjąkał dopiero teraz zauważył witrynę sklepową i szyld umiejscowiony nad wejściem. - Ojej - dodał, wybuchając śmiechem.
Pomimo swojej wściekłości, Zoya nie mogła zignorować tego, że bardzo spodobał jej się ten piękny i dźwięczny śmiech. Dopiero teraz miała szansę przyjrzeć się chłopakowi. Był znacznie wyższy od niej. Jego rozczochrane, krótkie i czarne jak noc włosy wyglądały tak jakby prosiły się o długo odkładaną wizytę u fryzjera. Przez panującą na dworze ciemność, nie mogła zobaczyć koloru jego oczu, lecz widziała rysy twarzy, które czyniły go przystojnym i pomimo wyraźnie młodego wieku, bardzo męskim. Gdy tylko nieco się uspokoił, skierował na nią swoje spojrzenie, po czym uśmiechnął się szeroko
- Czemu mi się tak przyglądasz ślicznotko? - zapytał zuchwale - Aż tak ci się podobam?
Wilczyńska spojrzała na niego z niedowierzaniem
- Nie. Po prostu pierwszy raz widzę kogoś kto idealnie pasuje do starego, polskiego porzekadła – odpowiedziała.
- Czyżby “Miłość ma bystre oczy”?
- Raczej “Wysoki jak brzoza a durny jak koza” - prychnęła.
- Nie dość, że piękna to jeszcze inteligentna i zabawna - szepnął nie zrażony - Chyba się zakochałem. Dasz się zaprosić na kawę?
- No chyba śnisz - syknęła ze złością, odwracając się na pięcie.
- I tak będziesz moja! - zawołał za nią, ponownie zanosząc się śmiechem. 
- Bezczelny małolat! - wrzasnęła przez ramię, po czym skierowała swoje kroki w głąb rynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz