Jego
dłonie niespiesznie badały opuszkami palców każdy centymetr
rozgrzanej
skóry,
wprawiając całe ciało w niemożliwe do opanowania drżenie.
Zduszony jęk co chwilę wyrywał się z jej ściśniętej krtani.
Dobrze wiedział, co zrobić by kobieta płonęła z pożądania.
Czuła jak jego nabrzmiała męskość ukryta pod warstwą materiału
ocierała się o wewnętrzną stronę jej uda. Zoya robiła się
coraz bardziej niecierpliwa. Powolne igraszki zdecydowanie nie były
w jej stylu. Chciała już poczuć go w sobie i zaznać rozkoszy.
Kochanek doskonale zdawał sobie z tego sprawę, zatem świadomie
torturował ją delikatnymi pieszczotami. Po kilkunastu minutach
takiej zabawy zdecydował się jednak przejść do bardziej
zdecydowanych czynów. Klęknął pomiędzy jej nogami i powoli
rozpiął pasek od spodni, następnie rozporek i kiedy już miał
pozbyć się zbędnej odzieży w pomieszczeniu rozległ się upiorny
dźwięk budzika.
-
No nie, no nie, no nieeeeee – miauknęła żałośnie, przewracając
się z brzucha na plecy i przy okazji zasłaniając twarz poduszką –
W takiej chwili!
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, że to cholerstwo dzwoni już trzeci
raz? - usłyszała dobrze znany głos.
Poczuła
jak materac jej łóżka ugina się pod ciężarem osoby siadającej
na jego brzegu.
-
Zdajesz sobie sprawę, jak piękny miałam sen?! – Zawyła, nie
odsłaniając twarzy.
- Po pierwsze, niestety tak, po drugie: fuj! - Jęknął rozmówca w odpowiedzi.
- Po pierwsze, niestety tak, po drugie: fuj! - Jęknął rozmówca w odpowiedzi.
-
Co fuj? Co fuj? - Oburzyła się kobieta, odrzucając poduszkę na
bok i wbijając spojrzenie w sufit. – Mam swoje potrzeby, wiesz?
-
Dzieci nie powinny słuchać o seksualnych potrzebach swoich
rodzicielek, a już z pewnością nie potrzebują wiedzy, że miewają
one takie sny!
-
A wiedzą, że ich rodzicielki mają pochwy, które służą nie
tylko do tego by wydać je na świat?
-
Mamo! - zanim zdążyła zareagować, zniesmaczone potomstwo z nad
świetlną prędkością opuściło jej sypialnię.
Zoya
uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała swojego gadatliwego syna,
który był jej dumą i promyczkiem rozświetlającym monotonię
życia codziennego.
Z
niechęcią spojrzała na telefon, który uruchomił się po raz
kolejny, hałasując niemiłosiernie, iż najwyższa pora wstawać.
Wyłączyła go zatem i z impetem rzuciła w kąt łóżka. Następnie
powoli podniosła się ze swego legowiska i poczłapała w stronę
łazienki. Po szybkim prysznicu i wykonaniu wszystkich niezbędnych
czynności toaletowych, wróciła do pokoju. Wyciągnęła z szafy
pierwszą, lepszą koszulkę i parę ulubionych dżinsów. Gdy już
się ubrała, podeszła do toaletki, z której wzięła szczotkę do
włosów. Stojąc przed lustrem i rozczesując złociste pasma, które
sięgały jej aż do pośladków, wpatrywała się w swoje odbicie.
Była
ładna i wiedziała o tym. Jej duże, intensywnie zielone oczy
iskrzyły się radością życia, a usta często rozciągały w
uśmiechu. Drobne dłonie i nadgarstki były zgrabne, czego nie dało
się powiedzieć o jej kształtnym tyłku i wydatnym biuście. Figura
mogłaby pozostawiać wiele do życzenia, ale ona nigdy nie miała
kompleksów z nią związanych. Wiedziała, że ma kilka apetycznych
krągłości i nie do końca płaski brzuch, ale nie spędzało jej
to snu z powiek. Nie była ani za chuda, ani za gruba. Jedynie niska,
lecz nigdy otwarcie nie przyznałaby się do tego, że ucieszyłoby
ją dodatkowe siedem, może dziesięć centymetrów do tych stu
sześćdziesięciu, które już mierzyła.
Kiedy
bałagan na jej głowie został opanowany, kobieta odłożyła
szczotkę na swoje miejsce, zaplotła włosy w luźny warkocz, po
czym ponownie spojrzała w lustro. Jak co rano stoczyła ze sobą
wewnętrzną walkę, by ostatecznie jak zwykle zrezygnować z
marnowania czasu na perfekcyjny makijaż. Wytuszowała jedynie rzęsy,
a usta przeciągnęła delikatnie czerwonawą pomadką. Zoya należała
do tych szczęśliwych kobiet, których cera długo pozostaje jędrna
i gładka pomimo upływu czasu. Wszystko to w połączeniu z jej
energiczną i barwną osobowością sprawiało, że wyglądała na
osobę znacznie młodszą niż była w rzeczywistości.
Do
kuchni zwabił ją aromat świeżo parzonej kawy.
-
Jesteś moim ulubionym dzieckiem - powiedziała z uśmiechem,
zajmując miejsce przy stole.
-
Jestem twoim jedynym dzieckiem - odparł spokojnie nastolatek,
stawiając przed matką kubek po brzegi wypełniony smolistym,
parującym napojem.
-
Szczegóły - mruknęła, posyłając mu wdzięczne spojrzenie - Nie
interesuje cię jak poszła randka? - zapytała znienacka zmieniając
temat.
-
Spałaś we własnym łóżku więc raczej jak zwykle - odpowiedział
wzruszając ramionami - Patrząc na twoje szczęście do facetów,
zaczynam się zastanawiać jakim cudem zostałem spłodzony.
-
Naprawdę chcesz to wiedzieć? - wypaliła blondynka szczerząc się
zadziornie.
-
Nie! - jęknął chłopak, teatralnie zasłaniając uszy rękoma, po
czym odwrócił się w stronę blatu i zajął się przygotowywaniem
kanapek.
Trzydziestopięciolatka
nie posiadała w szerokim wachlarzu swych umiejętności zdolności
kulinarnych.
W
przeciwieństwie do syna, który nie tylko potrafił gotować, ale
też to lubił. Jego rządy w kuchni szybko stały się czymś bardzo
naturalnym.
Konstanty
był wesołym piętnastolatkiem i wierną kopią swojej matki. Niski
blondyn o zielonych oczach i wydatnych ustach, po ojcu odziedziczył
jedynie delikatnie zadarty nos, szczupłą budowę ciała i imię,
którego podobnie jak jego rodzicielka - szczerze nienawidził.
Minęło już tyle lat, a kobieta wciąż nie mogła wybaczyć sobie
tego, że nie powstrzymała byłego męża przed nazwaniem dziecka
jego własnym mieniem. Cóż jednak mogła na to poradzić? Czuła,
że musi się zgodzić, gdyż wstępując w związek małżeński,
Zoya Wilczyńska uparła się by zostać przy swoim nazwisku, a także
by przyszłe potomstwo również je nosiło. Co jak się później
okazało, wiele ułatwiło, gdy ich małżeństwo dobiegło końca, a
opieka nad dziesięcioletnim wówczas Kostkiem przypadła jego matce.
Konstanty senior bez problemu zrzekł się praw do dziecka, nigdy nie
miał dobrego kontaktu z synem, dla którego w opinii swojej byłej
żony, od początku był zdecydowanie zbyt surowy.
-
Czyli znowu nie znalazłaś mi tatusia? - Zagadnął nastolatek
stawiając na stole talerz z kanapkami. - Wiesz jak ważne jest dla
chłopaka w moim wieku, aby mieć męski wzór do naśladowania?
-
Twój ojciec mieszka na drugim końcu miasta - odparła blondynka,
sięgając po jedną z kromek.
-
Mam brać przykład z ojca?
-
Możesz brać go ze mnie.
-
Nie mam szans wyjść na ludzi…
-
Ej! - oburzyła się - Po kim jesteś taki wyszczekany?!
-
Zgadnij, mamusiu – odpowiedział, szczerząc się złośliwie. -
Zastanawiam się czemu ciotka Dorota uparła się, żeby cię
wyswatać - dodał w zamyśleniu.
-
Cóż, moja młodsza siostra myśli, że jej model życia jest dla
kobiety najwłaściwszy - burknęła z niechęcią. - Siedzenie w
domu, wychowywanie dzieci i bycie na utrzymaniu męża jest szczytem
jej ambicji.
-
Jak na siostry, jesteście kompletnie różne - skwitował Kostek,
pochłaniając trzecią już kanapkę.
-
Dlatego ona była dumą rodziców, a ja czarną owcą – westchnęła,
dopijając kawę. - A kiedy nasi rodzice zginęli w wypadku, jeszcze
bardziej jej odbiło na punkcie tego by ustawiać mi życie.
-
Tak, wiem.
Przez
chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Zoya potrząsnęła głową
tak jakby odpędzała od siebie niechciane myśli i zrywając się z
krzesła i podeszła do syna.
-
Dziękuję za śniadanie, kochanie - rzekła z czułością, muskając
wargami jego czoło.
-
Weź mamo, żenada - parsknął blondyn.
W
rzeczywistości lubił te drobne pieszczoty, którymi obdarzyła go
rodzicielka, ale nie byłby sobą, gdyby przyjął je bez złośliwego
komentarza.
- Jakie
masz na dzisiaj plany? - zapytał jeszcze obserwując, jak kobieta
udaje się do
przedpokoju
i sznuruje wysokie buty na płaskim obcasie.
-
Dzień jak co dzień - odparła, zakładając kurtkę. - Muszę
wykończyć kilka zamówień, później zajęcia z dzieciakami i
kolacja z Tomaszem. Wrócę dość późno.
-
Czyli jak zawsze - podsumował.
-
No tak… Poradzisz sobie, prawda?
-
Mam piętnaście lat, a nie pięć - sarknął z oburzeniem.
-
Nawet ja nie zostawiłabym pięciolatka bez opieki - zauważyła
chwytając torebkę - Bądź grzeczny - dodała przekornie, machając
synowi na pożegnanie.
Zamknęła
za sobą drzwi i skierowała się na schody. Ich trzypokojowe lokum
znajdowało się na ostatnim, czwartym piętrze, zabytkowej
kamienicy. Odziedziczyła je wraz z siostrą po dziadkach. Na
początku kobiety wynajmowały pokoje studentom, ale po rozwodzie,
Zoya i Kostek przeprowadzili się tam. Ponieważ połowa mieszkania
należała
do Doroty, umówiły się, że blondynka spłaci siostrze jej część
w ratach. Dopełniły wszelkich formalności i oficjalnie przepisały
mieszkanie na trzydziestopięciolatkę.
Zoya
wyszła
przed budynek i przystając na chwilę zapaliła papierosa. Nigdy nie
robiła tego w domu. Odór dymu nie był mile widziany.
Czwartkowy,
marcowy poranek był chłodny, ale wszystko wskazywało na to, że
dzień będzie ciepły i słoneczny.
Mieszkanie
w centrum miasta, tuż przy rynku, miało swoje zalety. Wszędzie
było blisko. Nie minęło zatem pięć minut, jak Wilczyńska
stanęła przed swoim miejscem pracy.
Pokaźna
pracownia ceramiczna znajdowała się dokładnie po drugiej stronie
placu. “Porcelanowy wilk” był dumą kobiety i wynikiem jej
wieloletnich starań o to, by w końcu stać się panią własnego
losu. Rzuciła niedopałek na ziemię, starannie przydeptała po czym
podniosła i wyrzuciła do stojącego nieopodal kosza. Następnie
wyjęła klucze z torebki i otworzyła drzwi do swojego świata.
Maleńki dzwoneczek umieszczony centralnie nad nimi, subtelnym
brzęknięciem oznajmił jej, iż jest na miejscu. Przekroczyła próg
i zapalając światło omiotła spojrzeniem pomieszczenie, w którym
się znalazła. Była to pierwsza z trzech sal, z których składał
się warsztat. Urządziła tu sklep, w którym zajmowała się
sprzedażą owoców swojej pracy. Półki ustawione pod ścianami
wręcz uginały się od ciężaru wypełniających je porcelanowych,
fajansowych i glinianych naczyń wszelkiej maści. Każdy klient mógł
znaleźć coś dla siebie – ręcznie malowane wazony, różnej
wielkości misy o abstrakcyjnych kształtach, delikatne śnieżnobiałe
filiżanki czy też misternie zdobione zastawy stołowe.
Ponieważ
była dopiero siódma rano i do otwarcia sklepu wciąż pozostawały
trzy godziny, przekręciła klucz w drzwiach, zamykając się od
środka i skierowała swoje kroki w głąb pracowni. Przeszła przez
kolejne pomieszczenie, na którego środku stał ogromny stół w
otoczeniu szafek zawierających różnorakie materiały plastyczne
takie jak farby, pędzle, gliny i kleje. Popołudniowe zajęcia dla
dzieci od początku były w jej planach, gdy tworzyła “Porcelanowego
wilka”. Stanowiły nie tylko dodatkowe źródło dochodu, ale
również sprawiały artystce nie małą radość.
Idąc
dalej, kobieta weszła do ostatniej sali. To tutaj spędzała
większość swojego dnia, tworząc mini dzieła sztuki użytkowej
oraz wykonując zamówienia dla indywidualnych klientów. Poza
elektrycznymi piecami, komorowym i kręgowym służącymi do
wypalania ceramiki, znajdowała się tu także walcarka, duży,
solidny stół oraz wszelkie narzędzia niezbędne do wytwarzania i
zdobienia naczyń.
Zoya
odłożyła torebkę, ściągnęła kurtkę i nałożyła na siebie
fartuch, stanowiący jej strój roboczy, następnie zabrała się do
pracy.
Po
upływie trzech godzin, otworzyła sklep i wróciła na zaplecze. Od
czasu do czasu musiała przerywać to co robiła, alarmowana
dzwonkiem nad drzwiami, że do sklepu wszedł kolejny klient, po
którego obsłużeniu ponownie wracała do swojego zajęcia. Nim się
obejrzała, większa część dnia minęła. Gdy wybiła godzina
szesnasta, Wilczyńska zakończyła swoją pracę i udała się do
środkowego pomieszczenia, aby przygotować materiały na dzisiejsze
spotkanie z maluchami, które miały pojawić się w pracowni już za
godzinę.
Oferta
jej zajęć z ceramiki była skierowana do dzieci od szóstego do
dwunastego roku życia i cieszyła się dużą popularnością. W
poniedziałki, środy i czwartki od siedemnastej do dziewiętnastej,
zajmowała się dziesięcioosobowymi grupami, podzielonymi według
wieku, ucząc je wytwarzania i zdobienia naczyń z gliny, po
czym wypalała je w swoich piecach.
Niedługo
później sala wypełniła się rozentuzjazmowanymi sześciolatkami.
Ponieważ blondynka posiadała uprawnienia pedagogiczne, zajęcia
odbywały się bez udziału rodziców.
Było
już grubo po piątej. Wilczyńska właśnie rozdała dzieciom
talerze z poprzedniego tygodnia, które dzisiaj miały być przez nie
ozdabiane, gdy nagle drzwi do sali otworzyły się z impetem.
Zaskoczona kobieta uniosła wzrok i zobaczyła jak ktoś wpycha przez
nie nieznaną jej dziewczynkę. Mała była cała zapłakana i
wyglądała na mocno przestraszoną.
-
Michał, to nie jest… - zaczęła szlochając i odwracając się w
stronę wejścia.
-
Nie mam czasu, młoda - przerwał jej chłopak stojący tuż za nią.
- Wrócę po zajęciach - dodał i zanim ktokolwiek zdążył
zareagować już go nie było.
Teraz
sześciolatka rozpłakała się na dobre. Stała pod drzwiami trzęsąc
się i pociągając nosem. Zoya natychmiast się otrząsnęła.
Wyciągając chusteczkę z kieszeni podeszła do dziewczynki i
uśmiechnęła się do niej łagodnie
-
Jak masz na imię? - zapytała przyjaźnie.
-
M..Magda – wyjąkała.
-
To bardzo ładne imię, Madziu. Ja jestem Zoya. Wyjaśnisz mi co się
stało?
-
B..Bo mój brat miał mnie odprowadzić na balet… - zaczęła, a
ceramiczka dopiero teraz zauważyła charakterystyczną spódniczkę
wystającą małej spod kurtki.
Wtedy
przypomniała sobie, iż faktycznie na piętrze kamienicy, w której
mieściła się jej pracownia znajdowała się szkoła baletowa.
-
Spokojnie kochanie - rzekła blondynka, wycierając delikatnie
zapłakaną twarzyczkę dziewczynki.
Miała
jednak problem. Nie mogła zostawić całej gromady sześciolatków
bez opieki, aby zaprowadzić Magdę na jej zajęcia.
-
Masz ochotę pomalować z nami? - zagadnęła wesoło, wskazując na
grupę usadowioną przy stole za nią.
Dziecko
nieśmiało skinęło głową. Pomogła jej ciągnąć kurtkę i
znaleźć miejsce przy blacie. Następnie przyniosła jej jedno z
wypalonych przez siebie, nie ozdobionych naczyń.
-
Pomaluj je tak jak chcesz - powiedziała podając pędzel.
Reszta
czasu minęła bez kolejnych niespodzianek. Magda szybko wciągnęła
się w pracę, poświęcając się jej całkowicie.
Niedługo
później, o godzinie siódmej wieczorem, zajęcia dobiegły końca i
wszystkie dzieci zostały odebrane przez swoich opiekunów.
Wszystkie, poza nową podopieczną. Żeby zająć czymś myśli
przestraszonej sześciolatki, Zoya zaangażowała ją do pomocy przy
sprzątaniu po zajęciach. Następnie ubrały się, pogasiły światła
i zamknęły pracownie, mając nadzieję, iż niedługo ktoś się po
nią zjawi. Na szczęście po dziesięciu minutach czekania na
dworze, chłopak, który tak bezceremonialnie zostawił małą w
“Porcelanowym wilku” pojawił się przed nimi
-
Przepraszam - wysapał z trudem łapiąc oddech.
Wszystko
wskazywało na to, iż biegł tutaj najszybciej jak potrafił.
-
Nie przepraszaj mnie, tylko swoją siostrę! - fuknęła blondynka,
mierząc nastolatka lodowatym spojrzeniem. - Jak można być tak
zakręconym by nie odróżniać pracowni ceramicznej od szkoły
baletowej i tak nieodpowiedzialnym by spóźniać się po małe
dziecko ponad godzinę?!
-
P… pracownia ceramiczna? - wyjąkał dopiero teraz zauważył
witrynę sklepową i szyld umiejscowiony nad wejściem. - Ojej -
dodał, wybuchając śmiechem.
Pomimo
swojej wściekłości, Zoya nie mogła zignorować tego, że bardzo
spodobał jej się ten piękny i dźwięczny śmiech. Dopiero teraz
miała szansę przyjrzeć się chłopakowi. Był znacznie wyższy od
niej. Jego rozczochrane, krótkie i czarne jak noc włosy wyglądały
tak jakby prosiły się o długo odkładaną wizytę u fryzjera.
Przez panującą na dworze ciemność, nie mogła zobaczyć koloru
jego oczu, lecz widziała rysy twarzy, które czyniły go przystojnym
i pomimo wyraźnie młodego wieku, bardzo męskim. Gdy tylko nieco
się uspokoił, skierował na nią swoje spojrzenie, po czym
uśmiechnął się szeroko
-
Czemu mi się tak przyglądasz ślicznotko? - zapytał zuchwale - Aż
tak ci się podobam?
Wilczyńska
spojrzała na niego z niedowierzaniem
-
Nie. Po prostu pierwszy raz widzę kogoś kto idealnie pasuje do
starego, polskiego porzekadła – odpowiedziała.
-
Czyżby “Miłość ma bystre oczy”?
-
Raczej “Wysoki jak brzoza a durny jak koza” - prychnęła.
-
Nie dość, że piękna to jeszcze inteligentna i zabawna - szepnął
nie zrażony - Chyba się zakochałem. Dasz się zaprosić na kawę?
-
No chyba śnisz - syknęła ze złością, odwracając się na
pięcie.
-
I tak będziesz moja! - zawołał za nią, ponownie zanosząc się
śmiechem.
-
Bezczelny małolat! - wrzasnęła przez ramię, po czym skierowała
swoje kroki w głąb rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz