sobota, 11 maja 2019

Małolat – Rozdział 18

Był zdruzgotany. Widok Zoyi
ocierającej się w tańcu o nieznajomego mężczyznę sprawił, że wszystko to, co w sobie tłumił przez cały ten czas, po prostu się z niego wylało. Wcześniej miał chociaż złudzenia. Wierzył, że jeśli będzie cierpliwy i uparty, to w końcu zdobędzie serce artystki. Dopiero wydarzenia, które miały miejsce w klubie, pozbawiły go marzeń. Zrozumienie przyszło nagle i bardzo brutalnie, zwłaszcza że kobieta właściwie nie próbowała się bronić. Swoją postawą dowiodła tego, że miał rację, wyrzucając jej, że nic dla niej nie znaczy. Od początku trwania tej znajomości miał świadomość tego, że jest tylko zabawką, a jednak do tej pory był pewien, iż to mu wystarczy. Teraz pozostało mu jedynie wypieranie z umysłu wspomnień o blondynce i nadzieja, że czas uleczy jego rany.
Chciał zapomnieć.

Tymczasem Zoya Wilczyńska przeżywała swoje osobiste piekło. Im bardziej starała się nie myśleć o Michale, tym bardziej natrętnie pojawiał się on w jej głowie. Co gorsza, to, co ją dręczyło, nie miało nic wspólnego z potrzebami seksualnymi. Jak na złość, nieustannie rozpamiętywała te chwile, do których nigdy nie chciała dopuścić. Ciepło jego ramion, gdy tulił ją do siebie podczas oglądania bajek. Blask oczu, kiedy grał na swojej gitarze. Słodka nieporadność, z jaką prasował koszulę na matury. A przede wszystkim to uczucie spokoju, które wnosił samą swoją obecnością.
Ona, w zamian za to, złamała mu serce.
– Potraktowałam go jak śmiecia – zawodziła smętnie, rozmawiając przez telefon.
Znajdowała się w swojej pracowni. Był środowy poranek, a ona krążyła po pomieszczeniu i nie mogąc się na niczym skupić, zadzwoniła do jedynej osoby, która swoją racjonalnością mogła jej jakoś pomóc. Trzy dni walczyła sama ze sobą, nie chcąc zawracać przyjacielowi głowy, ale w końcu nie wytrzymała.
– Sojka, czy ciebie już do reszty pogięło?! – zawołał Tomasz, po wysłuchaniu jej monologu. – Brzmisz jak zakochana siksa, którą rzucił chłopak. Weź się w garść!
– Nie mogę! – jęknęła w odpowiedzi.
– Oczywiście, że możesz – prychnął brunet. – Przypominam ci, że ty mu nigdy niczego nie obiecywałaś! Od początku wiedział, kim dla ciebie jest. Nie odpowiadasz za to, na co liczył i co sobie ubzdurał!
– Masz rację… – mruknęła. – Jakoś wcześniej o tym nie pomyślałam…
– Skończyło się i już – ciągnął dalej. – Nie ma nad czym rozpaczać ani czego żałować. Powinnaś raczej skupić się na tym, jak beznadziejnie się zachował, psując ci przy okazji zabawę. A teraz wybacz, muszę kończyć. Trzymaj się!
– Dziękuję Lisku – odparła, po czym się rozłączyła.
Po rozmowie z Tomaszem poczuła się znacznie lepiej. Rozważając jego słowa, doszła do wniosku, że mężczyzna miał rację, a poczucie winy powoli zostało zastąpione przez gniew.
Wszakże to prawda, że niczego sobie nie przysięgali. Nie byli nawet parą. Jako dorosła kobieta miała prawo robić to, na co przyszła jej ochota, a narwany małolat był ostatnią osobą, którą powinna pytać o zdanie. W całym tym złym samopoczuciu chodziło tylko o to, że Zoya nie lubiła sprawiać innym przykrości i nie miało to nic wspólnego z uczuciami, którymi darzyła osiemnastolatka. Bo przecież wcale jej na nim nie zależało. Prawda…? Prawda!
Zupełnie niepotrzebnie rozczulała się nad chwilami, które spędziła z Michałem. Przecież do większości z nich została zmuszona lub była zbyt miła, by odmówić.
Nie mogła uwierzyć w to, iż jeszcze chwila, a byłaby skłonna uwierzyć, że coś do niego czuje, co było przecież absurdalnym pomysłem i zupełną niedorzecznością.
Na szczęście Tomasz pomógł jej się ogarnąć, więc teraz mogła już darować sobie myślenie o Michale. Zamknąć rozdział, schować do szuflady pod tytułem "dawno i nieprawda" i żyć dalej.
Wbrew wyobrażeniom Zoyi, nie było to wcale takie proste. Ku własnemu zaskoczeniu, przez następne dwa dni, artystka znajdowała się na wyjątkowo kapryśnej sinusoidzie własnych uczuć. Niczym niezrównoważona histeryczka miotała się pomiędzy skrajnymi emocjami, usiłując nie dopuścić do głosu wyrzutów sumienia i sympatii dla Michała. Wmawiała sobie, iż dominowała w niej przede wszystkim obojętność. Czemu więc odczuwała wszystko od smutku poprzez tęsknotę, aż po gniew? Czy osoba, której zupełnie nie zależy, powinna być szarpana w ten sposób przez własne niezdecydowanie?
Sytuacji wcale nie poprawiał Kostek, który na początku tygodnia powinien był złożyć odpowiednie dokumenty do wybranych przez siebie liceów. Miał na to tylko tydzień i kompletnie mu się nie spieszyło. Było mu obojętne, gdzie trafi, gdyż i tak nie miał pojęcia, co chciałby robić w życiu. Jedyne, czego był pewny to fakt, że jego umysł był zdecydowanie humanistyczny, a przedmioty ściśle były dla niego katorgą. Na wyniki egzaminów gimnazjalnych, które pisał przed Wielkanocą i tak był zmuszony poczekać do połowy czerwca, lecz nabór do szkół średnich właśnie się rozpoczął.
Wilczyńska dostawała szału, widząc niefrasobliwe postępowanie jedynaka, który twierdził, że na wszystko ma czas. W końcu doprowadzona na skraj wytrzymałości zagroziła, że nie puści go na noc do Dominika. Dopiero wtedy piętnastolatek wreszcie ruszył cztery litery i w piątkowy poranek złożył papiery w liceum ogólnokształcącym, znajdującym się w tym samym budynku, co jego gimnazjum. I tylko tam.
– A jak się nie dostaniesz? – marudziła blondynka, stojąc w przedpokoju i obserwując, jak jej syn zbiera się do wyjścia na nocowanie u przyjaciela.
– To mam plan – odparł lekko chłopak. – Pamiętasz? Ty, ja, stado kotów…
– Czemu na wszelki wypadek nie wybierzesz jeszcze jednej lub dwóch szkół? – zapytała, ignorując sugestie syna, iż zamierza być już zawsze na jej utrzymaniu.
– Bo bez problemu przyjmą mnie do tej – wyjaśnił pewnym głosem. – Nie martw się, mamo. Będzie dobrze. Zobaczysz – dodał, widząc zmartwienie w jej oczach.
– Obyś miał rację – burknęła, machając mu na pożegnanie i zamykając za nim drzwi.
Znowu została sama. Jak zwykle w takiej chwili jej niezmordowany umysł powrócił do krążenia myślami wokół małolata. Była już naprawdę zmęczona własnymi huśtawkami nastrojów i poirytowana całą sytuacją. W końcu zrozumiała, że jedyną radą na uspokojenie własnych nerwów była konfrontacja. Ostatecznie podczas rozmowy, a raczej monologu Michała nie odezwała się ani słowem. Zaskoczona jego nagłym buntem pozwoliła mu na te bezczelności, w ogóle się nie broniąc. Kiedy uzmysłowiła sobie to wszystko, poczuła się bardzo zła, wręcz wkurzona.
Cholerny gówniarz nie miał prawda rezygnować z ich znajomości. Taką decyzję mogła podjąć tylko ona, bo jego zdanie nie miało najmniejszego znaczenia. Powinien być wdzięczny, że w ogóle pozwoliła mu się dotknąć, a nie żądać nie wiadomo czego. Jeszcze miał czelność wykrzyczeć jej miłość. Po dwóch miesiącach znajomości i kilku spotkaniach po prostu oświadczył jej, że ją kocha. Jak mógł posunąć się do czegoś tak żałosnego? Czy naprawdę żyła w czasach, w którym młokosy szastały tym magicznym wyznaniem na prawo i lewo? Cóż taki młody chłopak mógł wiedzieć o miłości? Na co liczył, mówiąc tak ważne dla wielu ludzi słowa?
Trzęsąc się ze złości, Zoya włożyła buty i chwytając klucze, wybiegła z mieszkania. Im bardziej zbliżała się do sąsiedniego osiedla, tym większą wściekłość czuła. Instynktownie przyspieszyła kroku. Miała zamiar wszystko mu wygarnąć. Ochrzanić za bezczelność, którą przeszedł samego siebie i wszystkie śmiałe czyny, których do tej pory dopuścił się według niej. Chciała go złamać, wgnieść w ziemię i zostawić, wykrzykując, że to jest koniec, bo to ona tak postanowiła.
Kiedy znalazła się pod blokiem Krzemińskiego, okazało się, że okno na parterze jest zamknięte. Znajdowało się ponad metr nad jej głową, więc zapukanie w szybę nie wchodziło w grę. Zoya rozejrzała się po chodniku. Dostrzegła niewielki kamyczek i poniosła go z ziemi, po czym z całej siły rzuciła. Dopiero dźwięk kruszcu odbijającego się od szkła, uświadomił jej irracjonalność własnego zachowania.
Ile ja mam lat? Dwanaście?! – pomyślała gorzko.
Już miała odejść, gdy nagle okno zostało otwarte. Było już za późno na ucieczkę. Michał stanął przy framudze i ze zdziwieniem spojrzał na kobietę. Szykując się do ataku, Wilczyńska wzięła głęboki wdech…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz