sobota, 4 maja 2019

Małolat - Rozdział 12

Obudził ją dźwięk tłuczonego
naczynia i cała seria siarczystych przekleństw, która mu towarzyszyła. Zoya otworzyła oczy i nie rozumiejąc, co się dzieje, usiadła na łóżku. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że głos rozchodzący się po mieszkaniu i sypiący niewybredne, kwieciste wiązanki należał do jej syna. Pospiesznie wstała z materaca i wybiegła z sypialni.
– Uważaj! – wrzasnął Kostek, rozpaczliwie machając rękami.
Wilczyńska zatrzymała się w ostatniej chwili. Jeszcze jeden krok i weszłaby bosymi stopami prosto w kawałki rozbitego w drobny mak kubka. Od razu poznała ceramiczne fragmenty. To było jej ukochane naczynko. Niezgrabne i groteskowe. Pierwsze, jakie razem z Kostkiem zrobiła, gdy chłopak miał pięć lat. Nie była w stanie zliczyć, ile razy nastolatek prosił ją, by pozbyła się małego szkaradztwa.
– Umiesz tworzyć cuda mamo – mawiał. – Czemu wciąż pijesz poranną kawę z tego ohydka?
Wówczas odpowiadała mu jedynie czułym uśmiechem. Bo cóż innego mogła zrobić? Nigdy nie była jakoś specjalnie sentymentalna, ale miała w swojej duszy kilka delikatnych strun. Gdy się je dotknęło, mogły wywołać subtelne drżenie głosu lub kilka nieporadnie skrywanych łez wzruszenia.
W tej chwili wpatrywała się w drobinki swoich wspomnień, nie mogąc uwierzyć w to, na co patrzy.
– Może teraz wreszcie zrobisz sobie porządny kubek? – zażartował Kostek.
Widząc zrozpaczoną minę kobiety poczuł się bardzo głupio.
Zoya wiedziała, że chłopak nie jest w stanie tego pojąć. Dla niego to był tylko niezbyt udany kawałek gliny. Dla niej – symbol. Taki rodzaj pamiątki może zrozumieć tylko rodzic, który z najważniejszej osoby w życiu dziecka z biegiem lat zostaje zepchnięty na pozycję biernego obserwatora. Dopiero po własnym potomstwie zauważa się nieubłaganie z jakim czas ucieka przez palce. Nim człowiek zdąży się nacieszyć, latorośl wyfruwa spod skrzydeł i zaczyna szukać własnych dróg. Dla matki dziecko zawsze będzie dzieckiem. Niezależnie od tego, ile będzie miało lat, ona nigdy nie zapomni chwil, w których w jej ciele biły dwa serca.
Myśląc o tym wszystkim, blondynka nawet nie poczuła pojedynczej łzy, która spłynęła po jej policzku.
– Przepraszam – miauknął nastolatek. – To był wypadek. Wyślizgnął mi się z ręki.
– Nie szkodzi – odparła zielonooka, uśmiechając się smutno. – Posprzątajmy ten bajzel, zanim któreś z nas zrobi sobie krzywdę.
Kiedy pozamiatali kuchenną podłogę, Kostek przygotował śniadanie i razem usiedli przy stole.
– Zatem – zaczęła Zoya, pakując do ust nieco jajecznicy. – Co się wczoraj wydarzyło?
– Więc jednak będzie kazanie? – Jedynak przewrócił oczami.
– Chcę się tylko dowiedzieć, o co poszło – wyjaśniła kobieta.
Jej syn zagryzł dolną wargę i spuszczając głowę, utkwił wzrok w jedzeniu.
– Dominik dziwnie się zachowuje – wyjawił po dłużej chwili milczenia.
– Myślałam, że już wszystko między wami jest w porządku. – Zdziwiła się.
– Niby tak, a jednak… – westchnął. – Sam nie wiem. Odkąd zacząłem spot… spędzać czas z Sebastianem, Dominik ciągle strzela fochy.
– Może się o ciebie martwi?
– Niby czemu?! – Zezłościł się Kostek. – To on się ode mnie odsunął! Właśnie wtedy, gdy go przy mnie nie było, poznałem Sebastiana.
– To może jest zazdrosny? – zapytała ostrożnie.
– Niemożliwe. – Piętnastolatek gwałtownie potrząsnął głową. – Dominik wie, ile dla mnie znaczy jako przyjaciel.

Nie jestem pewna czy tu jeszcze chodzi o przyjaźń – pomyślała, postanawiając jednocześnie, że tę uwagę zachowa dla siebie.
– Jakie masz na dzisiaj plany? – zapytała, zmieniając temat.
– Jako niezwykle popularny nastolatek nie mogę się zdecydować – sarknął w odpowiedzi. – Nie wiem, czy gnić przed telewizorem cały dzień w towarzystwie swojej niesamowitej osoby, czy też zamknąć się w pokoju i robić nic mając za kompana kogoś tak wyjątkowego, jak ja – dodał, uśmiechając się krzywo.
– Jest jeszcze jedna opcja – powiedziała Zoya. – Możesz spędzić czas ze mną.
– O tak! – zawołał, teatralnie klaszcząc w dłonie. – Przecież każdy piętnastolatek marzy o tym, by wyjść na miasto z mamusią!
– A jeśli ta mamusia powie, że dostała od swojego studenta namiary na najlepszą lodziarnię w okolicy? – Blondynka wyszczerzyła się chytrze. – Ponoć sprzedają tam przepyszne lody w czyimś ulubionym smaku… – Kusiła.
– To wtedy jej syn wstanie od stołu i za dziesięć minut będzie gotowy do wyjścia!
Godzinę później wyszli z kamienicy. Ciężko określić, które z nich guzdrało się dłużej. Zoya musiała wziąć poranny prysznic, a Kostek nie mógł się zdecydować, w co się ubrać. Ostatecznie, nawet wybierając się na spacer z rodzicielką, trzeba się jakoś prezentować.
Majowe przedpołudnie pachniało bzami i słońcem. Zoya założyła okulary przeciwsłoneczne i ruszyła przed siebie wraz z Kostkiem. Lodziarnia, do której zmierzali, znajdowała się na sąsiednim osiedlu. Nie spieszyli się. Szli obok siebie w milczeniu, lecz żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Taki rodzaj ciszy pozwalał cieszyć się wzajemnym towarzystwem, a jednocześnie nie przeszkadzał w wewnętrznych rozmyślaniach. Dojście na miejsce zajęło im około dwudziestu minut.
Wybrali swoje ulubione smaki lodów. Zoya czekoladowe, a jej syn – bakaliowe i usiedli przy stoliku ustawionym na zewnątrz.
– Faktycznie, są świetne – zamruczał piętnastolatek, rozkoszując się smakiem deseru. – Dla nich mogę zaryzykować nawet moją nienaganną figurę.
– Przypomnę ci to, gdy będziesz wył, że nie mieścisz się w ulubione dżinsy. – Kobieta wyszczerzyła się złośliwie.
– Ja nie tyję, tylko rosnę! – Oburzył się chłopak.
– Jeszcze kilka porcji lodów i ciasteczek, a zaczniesz rosnąć wszerz.
– Sugerujesz, że jestem gruby?! – zapiszczał, powstrzymując śmiech.
– Nie śmiem, synu! – zawołała blondynka z rozbawieniem.
– Przejrzałem cię – syknął, mrużąc oczy i celując w nią palcem wskazującym. - Chcesz, żebym przytył, nikogo nie znalazł i na zawsze został z tobą.
– I tu mnie masz – westchnęła, chichocząc pod nosem. – Zawsze marzyłam o tym, by spędzić starość z dorosłym synem. Będzie wspaniale. Kupimy sobie koty…
Kostek spojrzał na nią, po czym na lody, które trzymał w dłoni. Przez chwilę wyglądał tak, jakby się wahał
– To całkiem fajny pomysł – powiedział wreszcie, wzruszając ramionami i wracając do pałaszowania smakołyku.
– Kurczę, a miałam nadzieję, że tak się wystraszysz, że jeszcze dziś spakujesz swoje rzeczy i wyniesiesz się z domu - odparła zielonooka, zanosząc się śmiechem.
– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
– Mam nadzieję – rzekła z czułością.
Kiedy ich wizyta w lodziarni dobiegła końca, Zoya zaproponowała jedynakowi spacer, na który on z chęcią się zgodził. Ten mały wypad na miasto sprawił, że oboje poczuli się znacznie lepiej, zapominając na chwilę o swoich wahaniach i zmartwieniach. Jednak nie trwało to długo. Gdy mijali pobliski park, spotkali Sebastiana w towarzystwie kilku kolegów. Wybierali się na rynek i zaprosili Kostka, aby z nimi poszedł. Widząc błagalno-przepraszające spojrzenie syna, Wilczyńska zadeklarowała, że resztę spaceru odbędzie sama. Uradowany piętnastolatek pomachał matce na pożegnanie i odszedł ze znajomymi.
Wraz z blondynem, dobry humor kobiety gdzieś się ulotnił. Natrętne myśli powróciły, a ona poczuła się nagle bardzo samotna. Zawróciła więc i z zamiarem udania się do domu, opuściła park. Mijała właśnie jeden z bloków, gdy do jej uszu doszły dźwięki gitary. Blondynka przystanęła i nasłuchując intensywnie, rozglądała się dookoła. Doszła do wniosku, że muzyka musiała dochodzić z otwartego na oścież okna, znajdującego się na parterze budynku. Była spokojna i delikatna. Swoim brzmieniem w niewytłumaczalny sposób ściskała ją za gardło. Zoya poczuła się tak, jakby dotykała najbardziej ckliwych kawałków jej duszy i trafiała prosto do serca, wzruszając a jednocześnie kojąc i wyciszając. Jakby mówiła, że jeszcze wszystko się ułoży i będzie pięknie.
Nie wiadomo, jak długo stała pod tym oknem, starając się zapamiętać każdy gitarowy akord. Po jakimś czasie znacznie spokojniejsza ruszyła w dalszą drogę, nucąc cichutko pod nosem. Czuła, że ta niezwykła melodia pozostanie z nią na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz