niedziela, 5 maja 2019

Małolat – Rozdział 13

Czując narastający w sercu
niepokój, Zoya wędrowała po salonie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Każdy mięsień w jej ciele drgał w napięciu. Ze strachu pociły jej się dłonie. Rozdrażniona, wyłączyła brzęczący w tle telewizor. Gdy włączała go przed godziną, miała nadzieję, że uda jej się nieco wyciszyć, lecz dźwięki płynące z urządzenia jedynie ją irytowały. Zresztą i tak nie była w stanie skupić się oglądaniu programu.

Ciemność panowała na dworze już od dawna, a Kostka nadal nie było w domu. Co gorsza, nie odbierał telefonu i nie odpisywał na wiadomości.
– Nie będę krzyczeć, nie zrobię afery – mruczała nerwowo pod nosem. – Po prostu ucieszę się, że wrócił cały i zdrowy… A potem zabije gówniarza!
Niestety nawet kiepskiej jakości żarty, nie mogły jej uspokoić. Tego typu sytuacje nigdy wcześniej nie miały miejsca. Nawet jeśli syn nie wracał o ustalonej porze, zawczasu ją o tym informował. Zawsze przestrzegał zasady, że dopóki nie jest pełnoletni, musi być z powrotem przed dwudziestą pierwszą. Dodatkowo, gdziekolwiek poszedł, nie był tam z Dominikiem, któremu kobieta ufała i dobrze znała. Zniknął gdzieś z tym całym Sebastianem sprawiającym, że Wilczyńska niemal fizycznie czuła kolce niechęci wyrastające na jej plecach za każdym razem, gdy o nim myślała.
Pełna obaw i najgorszych scenariuszy pojawiających się w jej głowie, udała się do kuchni. Właśnie nastawiała wodę na herbatę, gdy usłyszała charakterystyczne chrobotanie otwieranego zamka.
– Nareszcie – westchnęła z ulgą, jakby ogromny głaz spadał jej z serca. – Konstanty Junior Wilczyński! – ryknęła w następnej chwili, gdy złość zastąpiła złudny spokój. – Gdzieś ty był?!
– Trochę się zasiedziałem – oznajmił piętnastolatek, wkraczając do pomieszczenia.
Pierwszym, na co Zoya zwróciła uwagę, był nienaturalnie niski ton jego głosu. Marszcząc brwi, zaczęła przyglądać się jedynakowi, któremu podejrzanie błyszczały oczy. Nie mogąc uwierzyć we własne domysły, podeszła do syna. Gdy się do niego zbliżyła, poczuła charakterystyczny odór.
– Piłeś. – Bardziej stwierdziła niż zapytała.
– Może troszkę. – Zachichotał w odpowiedzi, lekko się zataczając.
Zduszając w sobie soczyste przekleństwo Wilczyńska wzięła kilka głębszych wdechów. Rozmowa z nastolatkiem w obecnym stanie nie miała najmniejszego sensu.
– Idź do łóżka – powiedziała tak spokojnie, jak tylko mogła.
Najwidoczniej blondyn wyczuł, że to nie jest dobry moment na tłumaczenia, gdyż posłusznie wycofał się do swojego pokoju.
Tej nocy Zoya nie zmrużyła oka. Nigdy nie sądziła, że Kostek może zrobić coś tak nieodpowiedzialnego. Czy to mogła być wina jej niefrasobliwego podejścia do wychowania? Zawsze wierzyła, że partnerska relacja z dzieckiem, przy jednoczesnym ustaleniu granic rozsądku, to odpowiednia metoda i do tej pory się nie myliła. Teraz jednak nie miała pojęcia, jak powinna się zachować. Zdawała sobie sprawę, że robienie mu z tego powodu trzeciej wojny światowej nie przyniesie nic dobrego, a wręcz może dać skutek odwrotny do zamierzonego. Jednocześnie nie miała wątpliwości, że winą za tą sytuację należy obarczyć Sebastiana. W tej chwili otwarcie nie trawiła tego chłopaka, który ewidentnie miał bardzo zły wpływ na młodego.
Muszę z nim po prostu porozmawiać – pomyślała.
Niestety okazało się, że na tę możliwość będzie musiała trochę poczekać. Było już południe, gdy wyglądający jak ofiara klęski żywiołowej nastolatek wreszcie wypełzł z pokoju. Z miną męczennika wszedł do kuchni, w której jego matka właśnie robiła sobie kawę i z wielkim hukiem usiadł na krześle.
– Ała – syknął, zatykając uszy w reakcji na hałas, którego sam był przyczyną.
Zoya podeszła do niego i stawiając na stole szklankę wody, bez słowa podała mu tabletki przeciwbólowe.
Następnie zajęła miejsce po drugiej stronie blatu i czekała.
– Mamo, nie patrz tak na mnie – jęknął chłopak, połykając leki i popijając je wodą. – Nic się przecież nie stało.
– Ale mogło się stać – wycedziła przez zęby.
– Nie byłem sam.
– Myśl, że byłeś pod opieką niewiele starszego gówniarza, który daje piętnastolatkowi alkohol, wcale mnie nie uspokaja.
– Właśnie. – podłapał. – Nie jestem już dzieckiem.
– Takim zachowaniem pokazujesz mi jedynie, że do dojrzałości też jeszcze wiele ci brakuje – syknęła. – Zdajesz sobie sprawę, jak się martwiłam? Jak się o ciebie bałam? Czy to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie?
Kostek spuścił wzrok. Zrobiło mu się naprawdę głupio, bo to wszystko rzeczywiście nie przyszło mu do głowy. Kochał swoją mamę i wiedział, że pomimo ich luźnej relacji, kobieta stara się go wychować najlepiej jak potrafiła. Zawsze mu ufała. Wierzyła w to, że jest rozważny.
– Masz szlaban do odwołania – oznajmiła stanowczo. – A Sebastiana nie chcę więcej widzieć w tym domu, ani słyszeć, że wciąż się z nim zadajesz.
– Mamo!
– Bardzo się na tobie zawiodłam synu – dodała znacznie ciszej, po czym skierowała się do przedpokoju, gdzie bez słowa założyła buty, chwyciła torebkę i wyszła z mieszkania.
Schodząc na parter czuła, jak zdradzieckie łzy pieką ją pod powiekami. Była wściekła na siebie i tak cholernie rozczarowana. Jak mogła powiedzieć swojemu ukochanemu dziecku tak okrutne słowa? Czemu to zrobiła? W chwili, gdy je wypowiedziała, natychmiast ich pożałowała. Było jednak za późno. Nie czuła się na siłach, by wrócić do domu i kontynuować rozmowę. Po krótkim wahaniu doszła do wniosku, że obydwoje potrzebują czasu na ochłonięcie. Maszerując przed siebie nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się na sąsiednim osiedlu. Zrozumiała to w momencie, w którym stanęła pod znajomym blokiem. Jednak okno na parterze było zamknięte. Nie wiedzieć czemu, zarejestrowanie tego faktu sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej. Chcąc dodać sobie nieco otuchy, zaczęła nucić zasłyszaną poprzedniego dnia melodię i udała się do pobliskiego parku.
W upalne majowe popołudnie cień rzucany na alejki przez rosnące tu drzewa był czymś niezwykle przyjemnym. Blondynka wędrowała niespiesznie, zatopiona w swoich rozmyślaniach.
– Zoya! – usłyszała za sobą znajomy głos.
Gdy się odwróciła i spojrzała w stronę, z której dobiegał, jej serce zabiło niespokojnie. Wysoki, ciemnowłosy chłopak zerwał się z ławki i z szerokim uśmiechem na twarzy podbiegł do niej.
– Cześć, kurczaczku – mruknął z czułością, porywając ją w ramiona.
Nim zdążyła zaprotestować, Michał pochylił się i złożył na jej ustach soczysty pocałunek.
– Co ty wyprawiasz? – syknęła, wyrywając się z jego uścisku.
– Wybacz – odpowiedział nieco zgaszonym tonem.
– Ech, to ja przepraszam – westchnęła zielonooka. – Mam ciężki dzień.
– Właśnie widzę, że jesteś jakaś smutna i zamyślona – powiedział chłopak. – Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?
– Nie sądzę – odparła wzruszając ramionami.
Nie była na tyle zdesperowana, żeby wyżalać się jakiemuś małolatowi ze swoich problemów.
Pomachała mu na pożegnanie i nucąc dalej pod nosem, ruszyła na dalszą część spaceru.
– Co to za melodia? – zapytał Krzemiński, pojawiając się dosłownie z nikąd.
Zaskoczona kobieta przystanęła. Chłopak stał koło niej, trzymając w ręku gitarę klasyczną.
– Umiesz grać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Owszem. – Odparł. – Lubimy tu przychodzić z kumplem żeby sobie czasem pobrzdąkać – dodał wskazując ręką siedzącego na ławce nieopodal Krzyśka.
Gdy spojrzała w jego stronę, szatyn skinął głową i uśmiechnął się głupkowato. Dopiero teraz do Zoyi dotarło, że nastolatek musiał widzieć gorące powitanie Michała. Kiedy to sobie uświadomiła, jej policzki momentalnie zrobiły się czerwone. Już miała otworzyć usta, by zrugać niebieskookiego za całowanie jej w miejscu publicznym i do tego przy koledze. Nie zdążyła. Ciemnowłosy złapał ją bowiem za rękę
– Chodź – powiedział z uśmiechem, ciągnąc ją za sobą.
– Dokąd? – dopytywała, jednak nie próbując się opierać.
– Zobaczysz – rzekł tajemniczo.
Po kilku minutach zeszli z głównej alejki i znaleźli się na rzadziej uczęszczanej dróżce. Byli już w znacznej odległości od centralnej części parku, gdy nagle Michał skręcił w lewo, ciągnąć zszokowaną blondynkę prosto w krzaki.
– Czyś ty zgłupiał?! – Zezłościła się kobieta. – Jest środek dnia!
– Spokojnie. – Krzemiński parsknął śmiechem. – Nie w tym celu cię tu prowadzę, ale zapamiętam, że marzy ci się seks na łonie natury – dodał, szczerząc się z zadowoleniem.
– Jesteś….
– Bezczelny – dokończył za nią. – Wiem, kochanie.
Miała ochotę wyrwać dłoń, którą trzymał w swojej ręce i odejść. Jednak z jakiegoś powodu nie zdecydowała się na to pomimo, że wizja przedzierania się przez splątane gałęzie nie nastrajała jej radośnie. Jak się wkrótce okazało, wcale nie musiała tego robić. Michał doskonale wiedział dokąd zmierza. W wysokiej na dwa metry ścianie liści znajdowała się sporej wielkości wyrwa. Można ją było dostrzec dopiero z bliska i to właśnie przez nią przeszli. Gdy znaleźli się po drugiej stronie, oczom Zoyi ukazała się niewielka polanka otoczona drzewami i krzewami. Ściśle do siebie przylegając tworzyły coś na kształt zamkniętego kręgu, do którego prowadziło tylko jedno wejście, w którym właśnie się znajdowali. Oczarowana artystka westchnęła z zachwytem. Promienie słoneczne prześwitywały przez korony, spadając smugami światła wprost na soczyście zieloną trawę. Wilczyńska ściągnęła z nóg baleriny i wyszła na środek łąki. Rozgrzane źdźbła przyjemnie łaskotały jej stropy, a delikatny wietrzyk rozkosznie chłodził twarz. Wtedy znowu ją usłyszała. Wszędzie poznałaby te kojące akordy. Zaskoczona spojrzała za siebie. Michał siedział na trawie niedaleko niej i spokojnie grał na gitarze tę samą, magiczną melodię, która poprzedniego dnia nieoczekiwanie stała się częścią jej duszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz